Frankofil i italofil to ja... W podróży

Wybrzeże Amalfi i Neapol – jak tu się nie zakochać?

Wybrzeże Amalfi to perełka. Raj dla oka i duszy – można by prawie powiedzieć. Amalfi, Positano, Ravello, Atrani, Furrore, Maiori, Minori, Cetara, Vietri sul Mare, Salerno… Każdy krajobraz, każde urwisko z olśniewającym błękitem w tle upewnia nas, że miejsce, gdzie jesteśmy, to nie jest zwykłe miejsce na ziemi.

Serpentyna drogi z Sorrento do Amalfi zadziwia, jak to możliwe, żeby dało się zbudować i normalnie jeździć  (choć wolno) odcinkiem, który na 35 kilometrach ma może ze dwa proste kawałki. Nie dłuższe niż po 100 metrów. I to bliżej Sorrento. Na każdym jej zakręcie, gdy z przeciwka autobusu nadjeżdżał inny autobus lub choćby średniej wielkości samochód, miałam ochotę krzyczeć. A już na pewno absolutnie wierzyć, że jeden z nich za chwilę zostanie wbity w skałę lub spadnie do morza. A wszystko to z towarzyszeniem tego powalającego błękitu w dole i przecudnych, kolorowych przycupniętych miasteczek schodzących stopniowo po klifie do morza.

 Marzyłam od dość dawna, by tam pojechać, a marzenia skutecznie podsycałam przeglądaniem  strony fejsbukowej  Włochy – kierunek Neapol, Sorrento, Amalfi,  Cilento. Zdjęcia, porady, informacje, zarówno od ludzi, jak i od przemiłej administratorki Małgorzaty, pomogły w planowaniu podróży.

Z głupia frant najbardziej zatęskniło nam się za tą podróżą na przełomie kwietnia i maja 2020, kiedy to lockdown był prawie kompletny, nic nie latało, granice zamknięte, zakaz goni zakaz (ledwie co lasy otworzyli przed majówką!). Ryanair jednak kusił lotami w całkiem akceptowalnej cenie, więc – co tam! – najwyżej stracimy parę złotych!  Kupiłam loty na końcówkę września. Tydzień w Kampanii!

Cytrynowy raj

Przylecieliśmy do Neapolu z Modlina 24 września rankiem. Całkiem zwyczajnie i bez niespodzianek. Na aeroporto Włosi nawet nie zainteresowali się deklaracjami, które mieliśmy rzekomo wypełnić. Na lotnisku trzeba kierować się z wylotów w lewo, ale jeśli zamierzacie przemieścić się Alibusem, proponuję od razu kupić bilet za 5 euro (gotówką!) w Tabacchi (sklepiko-barze z gazetami, papierosami etc). Potem wzdłuż stojących w oczekiwaniu taksówek i busików znaleźć przystanek Alibusa. To taki interes uboczny lotniska, bo jak na ceny komunikacji we Włoszech, Alibus jest drogi, ale cóż! Nic innego, poza taksówkami,na lotnisko po prostu nie jeździ. Na dworzec (Piazza Garibaldi) jedzie się około 10 minut.

Z lotniska w sezonie (bądź też w okresie niepandemicznym) jeździ też przewoźnik bezpośrednio do Amalfi. Niestety, w końcówce września, na próbę zarezerwowania u nich biletu otrzymałam odpowiedź, że wznawiają kursy w 2021. Byłam do tej podróży przygotowana, jak mało do której: dzień po dniu rozpisany w specjalnym planerze, nawet z godzinami autobusów! Życie pokazało, że nie do końca szanuje moje planowanie, ale i tak było warto. Planowanie podróży to przecież już część przyjemności!

Amalfi

Z dworca stazione Garibaldi ruszyliśmy kolejką Circumvesuviana w kierunku Sorrento. Dworzec jest duży, a w kierunku  kolejek trzeba znaleźć dolny dworzec, kierując się od wejścia z przystanku Alibusa – w prawo. Bilet do Sorrento to bodajże 3,60 euro. Poszło gładko i ruszyliśmy w blisko 1,5-godzinną podróż na Półwysep Sorrentyński.  A potem dalej. W Sorrento szybki przeskok na SITA bus, przyzwoite autobusy, obsługujące naprawdę nienagannie linię na południe.  O drodze do Amalfi wspominałam już na początku. Generalnie … wspina się, wspina i wspina, by potem prowadzić po skalnej półce na klifie z obezwładniającymi widokami. Zastanawiałam się, czy to nie jest jakaś pomyłka lub „ściema”z czasem przejazdu – 1 h 40 do Amalfi przy odległości około 35 km. Gdy przejechałam tamtędy pierwszy raz, przestałam się dziwić. Hmm… A Piotr już pierwszego dnia rozstał się bez żalu z ideą wypożyczenia samochodu.

Amalfi widziane z plaży – droga w kierunku Atrani i Salerno

Wybrałam Amalfi na naszą bazę noclegową. Chciałam  chłonąć Wybrzeże Amalfitańskie właśnie z Amalfi, z jego serca. Cenowo to miasto jest wymagające (porównując z cenami noclegów w Neapolu, to fiu-fiu! Przynajmniej dwukrotnie droższe. Noo… Neapol jest tani). Ale trudno!  Było warto.

W 1997 roku miejsce to zostało wpisane na listę Dziedzictwa Światowego UNESCO. Doceniono to, co i tak widać i co przyciąga tu tłumy, zarówno Włochów, jak i turystów z zagranicy. Nawet w pandemii.

Szyld naszego mieszkania, Casa Amore (!)

Amalfi powitało nas przepięknym słońcem i sporymi grupami turystów w porcie, gdzie wysadził nas autobus. Wkrótce, spod fontanny z zakochaną parą pod siusiającym parasolem, udało się dodzwonić do właściciela mieszkania, dać się odnaleźć  i dotrzeć tam w jego towarzystwie. Przy okazji zebrałam trochę komplementów za mój włoski, choć – wierzcie mi – niesłusznych. Wiem, ile potrafię. Do naszego mieszkania trzeba było wspiąć się po 46 schodach. Takie „schodowe” uliczki to w miastach leżących na klifie norma i urok. Schodami, które wiodły do nas, szły co dzień rano dzieciaki do szkoły. Najśmieszniej było jednak, gdy jakieś dwie sąsiadki stanęły na pogaduchy w okolicach naszego okna od kuchni. Z racji bliskości murów, głos niósł na całą chyba uliczkę. Ze spania nici! Mieszkanko pod nazwą Casa Amore było bardzo starannie i estetycznie urządzone. Można powiedzieć, że miało tylko jedną wadę – jedyne okno, z kuchnio-saloniku, wychodziło właśnie na tę uliczkę. Sypialnia okna nie miała, za to wentylacja była bez zarzutu.

Jedna ze schodkowych uliczek w Amalfi (nie nasza). Takimi pasażami podąża się w górę, by gdzieś tam znaleźć wejście do swojej kamienicy czy mieszkania. Urokliwe, choć … trochę może być niewygodne

Zebraliśmy się bystro, żeby mieć szansę coś zjeść. Nie jest bowiem (już nie jest!) dla mnie tajemnicą, że kuchnia w restauracjach we Włoszech potrafi równo o 14.30 zostać zamknięta i wtedy – głód! Albo jakieś fast foody.

Zdarzyło nam się kilka lat temu, podczas zwiedzania z córkami Toskanii, wybrać się całą rodziną na obiad. Wcześniej było plażowanie, więc zbieranie się trochę nam zajęło. Weszliśmy do restauracji – super, otwarte, są wolne miejsca. Kelner jednak przy składaniu zamówienia spogląda na zegarek i mówi, że niestety, nic już się zamówić nie uda, bo właśnie zamknęła się kuchnia. Wrrr! Skończyło się na pizzy w kawałkach na wynos z jakiejś budki. Francja i Włochy szczególnie – i powinnam się jako franko- i italofil tego wreszcie nauczyć – otwiera lokale ściśle na godziny posiłków. Restauracje bywają więc zwykle otwarte od 12 do 14.30, a później od około 18.30 do ostatniego gościa. Niejeden raz już nie chciało nam się niby jeść, a potem, gdy się już dotkliwie zachciało, był smutek, zgrzytanie zębów i zjadanie byle czego.

Amalfitańskie fast foody – owoce morze smażone na głębokim tłuszczu, wkładane po prostu w papierowy rożek. Bar miał wielkie wzięcie.

Po południu wyruszyliśmy na spacer po Amalfi i z każdym krokiem byłam bardziej zauroczona.

W Amalfi mieszka na stałe około 7000 mieszkańców

Wieża katedry w Amalfi

Najlepsze, co tutaj można zrobić, to po prostu chłonąć tę atmosferę, przyglądać się, popijając kawę i aperolka, koniecznie z pięknym widokiem. A jeśli już zwiedzanie Amalfi – to najlepiej rozpocząć je od Piazza del Duomo – głównego placu miasta z przykuwającą wzrok fontanną Sant’Andrea w centrum oraz licznymi knajpkami wokół. Warto zajrzeć do Katedry św. Andrzeja Apostoła, w której wnętrzu znajdziemy harmonijne połączenie stylu romańskiego, barokowego i rokoko (IX wiek!). Jednak według mnie najważniejsze to posiedzieć na jej schodach. Gdy już wejdziecie do katedry, na  szczególną uwagę zasługuje Klasztor Raju (Chiostro del Paradiso) z pięknym ogrodem.

Siedząc na schodach katedry Sant’Andrea…

Ciekawym punktem na mapie miasta i jedynym muzeum jest Muzeum Papieru, funkcjonujące od 1969 r., usadowione w miejscu dawnej drukarni. Produkcja papieru, z której miasto słynęło już w XII i XIII wieku  i papierowa galanteria to coś, co może tutaj nas zachwycić.

Uliczka w Amalfi

Uliczki w Amalfi są tak wąskie, że właściwie nie posiadają chodników. Jest przy nich za to wiele bardzo interesujących sklepów z regionalnymi cudeńkami. Spacerując trzeba uważać, by nie dać sobie przejechać po stopach co chwilę pojawiającym się lokalnym samochodom i skuterom. Cześć ruchu pieszego jest poprowadzona podcieniami i tunelami pod budynkami. Wygodne, oryginalne, a wręcz genialne w upały.

Droga wjazdowa do Amalfi

Niedaleko od Piazza del Duomo przebiega pod stylowymi łukami droga wjazdowa do Amalfi od strony Positano, a kawałek za nią zalewa nas słoneczna przestrzeń z fontannami, pergolami sklepikami, wychodząca na port i plażę. Przy porcie zwykle pełno autobusów, bo Amalfi to taki mały pępek tego wybrzeża: nie da się przejechać bezpośrednio z Sorrento do Salerno i odwrotnie – trzeba się przesiąść w Amalfi. Są autobusy Salerno-Amalfi oraz Sorrento –Amalfi (ewentualnie z powrotem). Może dlatego, że tu przynajmniej mają jak zawrócić…?

Widok na Amalfi znad morza

Ciekawostka: bilety na autobusy kupuje się w barze lub w tabacchi. Tak przy okazji, przy piciu espresso… Komunikacja ma ceny w zależności od dystansu od 1,30 do 6 euro. Pan w barze wszystko wam powie, jak rzucicie nazwę miejscowości…

No, i cytryny! Są wszędzie i na wszystkim: na drzewach i targowych stołach, ceramice, kuchennych ściereczkach i restauracyjnych obrusach, jako limoncello, cytrynowa marmolada oraz mydło i kosmetyki. O Wybrzeżu Amalfi mówią „cytrynowy raj”. Cytryny i lazur morza – fantastyczna kompozycja!

Cytrynowe skarby w sklepach z pamiątkami

W Amalfi jest kilka fontann, przy czym są naprawdę interesujące, choć niewielkie. Naliczyłam przynajmniej 4. W okolicy portu jest dość okazała fontanna Flavio Gioia, a także wspomniana już para z siusiającym parasolem, ładnie obrośnięta mchem.

Na Piazza del Duomo znajdziemy monumentalną fontannę z kamiennymi rzeźbami, Fontana Sant’Andrea. Jest też zabawna fontanna z historią, De Capo e Ciucci, oddalona jakieś 400 m od Duomo (w stronę naszego Casa Amore). To dawne poidło dla bydła schodzącego z gór i podwodna szopka, stąd tyle małych figurek w wodzie.

Najstarsza fontanna, którą mijaliśmy codziennie, De Capo e Ciucci
Pod fontanną Flavio Gioia, w okolicy portu

Atrani

Mój ulubiony kawałek Atrani – pasaż z wieżą zegarową

Atrani to maleństwo, małe miasteczko w zasięgu spaceru z Amalfi, ponoć najmniejsza gmina we Włoszech. Zamieszkuje ją poniżej tysiąca mieszkańców. Atrani uosabia w miniaturce to, co typowe dla miasteczek tego regionu: średniowieczne białe domy z widokiem na morze, łuki i wąskie uliczki wraz ze schodami, które prowadzą do różnych poziomów miasteczka, a z nich zawsze widać wielki błękit. Przez Atrani biegnie droga do Salerno, a główne obiekty miasteczka (na przykład dwa ważne kościoły; św. Marii Magdaleny i św. Salvatore de Birecto – XIII i X wiek) są poniżej jej poziomu. Droga prowadzi na poziomie dachów.

Ryneczek w Atrani
Plaża w Atrani. Widać też drogę, która tutaj okala miasteczko po klifie

Do Atrani można dojść z Amalfi wspomnianą już piękną, widokową drogą i zejść przez restaurację na klifie, choć jest to igranie z ogniem, bo droga jest wąska i ruchliwa. Druga opcja to tunel w skałach, wiodący z okolic katedry Duomo aż pod Atrani. Bezpiecznie, acz nieszczególnie przyjemnie. W Atrani jest niezła plaża, kilka restauracji i wiele zakątków, które robią wrażenie. Odradza się próby dotarcia tu samochodem. Podobnie zresztą jak i do wielu innych miejsc Wybrzeża Amalfi (legendą jest Positano)

Sentiero degli Dei czyli spacer w chmurach.

A miało być campari na Capri…!

Nie powiem, że nie planowałam tej wędrówki Ścieżką Bogów. Była w moich misternych planach! Jednak na piątek  figurował w nich rejs na Capri. Taki miał być wypasiony dzień z różnymi atrakcjami, smakowaniem drineczków, oglądaniem cudów natury i rejsem po morzu na trasie Amalfi – Capri – Amalfi. Gdy powędrowaliśmy rano do portu na prom o 9.30, okazało się, że wszystkie rejsy są odwołane. Morze jest niespokojne i hula! Szybka decyzja, by nie tracić dnia – wracamy się przebrać bardziej trekkingowo (na Capri to przecież zrobiliśmy się na pięknych i bogatych!) i stosownie do pogody, bo nieco się chmurzyło, po czym wracamy do portu, by zdążyć na autobus do Ageroli.

Przed wyprawą na Ścieżkę Bogów, jeszcze w Amalfi

Autobus wspinał się intensywnie w górę, wreszcie pan kierowca sympatycznie obwieścił kilku pozostałym pasażerom, że to już miejsce startu  na Ścieżkę Bogów. Kawa i rogalik w kafejce w Ageroli, parę zdjęć na ryneczku przy kościele i – w drogę!

U wejścia na szlak. Piszą, że niby 180 minut. No, w sumie, gdyby nie chowanie się przed deszczem…

Chmury wisiały bardzo nisko albo to my byliśmy bardzo wysoko. Zażartowałam, że my jesteśmy na tych szczytach, które widziane z dołu, z Amalfi, były spowite chmurami. Liczyliśmy, że to lada chwila minie, a potem zejdziemy niżej i wejdziemy w strefę słońca. Wędrówka trwała, a widoki jednak nie były aż tak niesamowite, jak opisywano. Właściwie to … było dość niezwykle: dokładnie zaznaczała się linia chmur, a w dole widać było momentami spowite w słońcu wybrzeże.

Niesamowite! Wyraźnie widać linię chmur.
W dole jest słońce…

Rozpoznaliśmy Praiano, piękne winorośla na zboczach, wydarte naturze gospodarstwa, szałasy pasterskie. Widać było też rudo-szare trawy, spalone w sierpniowych pożarach na tym szlaku.  Piotr ostrzegł, że być może będziemy się musieli chować przed deszczem, więc po posiłku na widokowej ławeczce zboczyliśmy trochę ze ścieżki i wspięliśmy pod stary budynek, będący pewnie schronieniem dla robotników lub pasterzy. Był niestety zamknięty, ale trochę poniżej miał solidnie wymurowaną … ubikację. Całkiem w sumie porządną, tylko w miejsce drzwi wisiała brezentowa płachta (może dzięki temu był tam zupełnie świeży luft). Zaczęły spadać grube krople i uderzać o daszek, nie dając nam tym samym więcej czasu do namysłu. Spędziliśmy w tym lokalu dobre pół godziny, ale – niezmoczeni!

Nasze schronienie przed deszczem 😉
Całe pasterskie gospodarstwo

Po wyjściu z naszego nietypowego azylu zobaczyliśmy, że linia chmur po deszczu podniosła się i rzeczywiście znaleźliśmy się w słońcu! No, prawie… Zdjęcia zaczęły być ładne.

Dalsza droga szła półką wzdłuż skał, momentami trzeba się było regularnie wspinać w górę. Przypomniało mi się wtedy, co czytałam o tym szlaku – że jest raczej  łatwy i spacerowy. Na pewno nie! Albo to my jesteśmy tacy ciency… Za to na pewno był widokowy. Byłby. W normalnych włoskich warunkach czyli przy bezchmurnym niebie.

Poprawione widoki

Końcowa część trasy wiodła przez lasy, zarośla i tak powoli zbliżyliśmy się do Nocello czyli finału Ścieżki Bogów. No, prawie. Zasadniczo dalej można dojść do samego Positano takimi “luźnymi” schodami. Można też wyjść w Nocello i czekać na busa. Błąd, żeśmy tego nie zrobili! Postanowiliśmy iść na nóżkach, ale gdy już nam droga dała do wiwatu, a zaczął kropić deszcz – poddaliśmy się. Kierowca busa, zapytany przeze mnie z ciekawości, ile mamy do centrum Positano, rzucił “Quatro!” Cztery kilometry znaczy. Dio mio! A tam stały zaparkowane samochody turystów…! To był obrazek ilustrujący, dlaczego nie należy zwiedzać wybrzeża autem.

Końcówka tego dnia była najmocniejsza. Gdy po zjedzeniu czegoś na chmurnej plaży i obejrzeniu Positano (ścigając się z drobnymi deszczykami) ruszyliśmy na przystanek, by autobusem o 18.50 wrócić do Amalfi, zastaliśmy tam niemałą grupkę czekających ludzi. Przystanek był usytuowany na klifie nad morzem, drugą stronę ulicy stanowiły szczelnie pozagradzane domy położone o kilka metrów wyżej. Skrzyżowanie i mały przystaneczek. Żadnego daszku ani szansy. Chmurzyło się coraz bardziej. Piotr zaklinał autobus, żeby już przyjechał (czas!), a burza nas powoli dopadała. Przyszła. Szalona, intensywna, z gradem. Mój parasolik był już powyginany i dawał niewiele. Woda spływała mi po nogach, bo górę jako tako chroniła kurtka. Piotr w wielkim foliowym płaszczu wygrał. Po 25 minutach spóźnienia autobus przyjechał.

Positano

Positano jest ucieleśnieniem uroku tego regionu – śliczne i bajkowo położone. Nawet dla samych Włochów to baśniowe miejsce – w sam raz na zaręczyny, rocznice, śluby, czy fragment podróży poślubnej.

Positano to pastelowe budynki, które jak schody układają się na klifie od morza do samego wręcz nieba. To niewiarygodne, że w takich warunkach można zbudować miasto i to w dodatku jedno z piękniejszych w całych Włoszech To nieważne, że droga wije się tu stromawą serpentyną, a zatrzymać się samochodem można chyba jedynie na światłach awaryjnych – do Positano trzeba wstąpić choćby na moment.

Napisałam powyżej to, co zwykle się o tym miejscu mówi, to – co i tak wiedziałam nim tu przyjechaliśmy. Tak, Positano jest piękne. Jednak my mamy do niego subiektywny stosunek. Nieco zawodu. Osad zbyt wielkich oczekiwań i niedoganiającej ich rzeczywistości. Najwięcej napsuła nam tu pogoda, trochę zmęczenie… W siąpiącym deszczu lub podczas burzy gradowej tylko koneserzy doceniliby urok Positano.

Ma ktoś takie chmurne zdjęcie z plaży w Positano?

Miasteczko to, choć jest o wiele starsze, w latach pięćdziesiątych XX wieku rozsławił pisarz John Steinbeck i odtąd stało się turystycznym kurortem. Malownicze uliczki i romantyczne plaże wybrano na tło niejednej hollywoodzkiej produkcji filmowej.  Centrum Positano znajduje się niedaleko portu Marina Grande. Znajdziemy tam kościół Santa Maria Assunta z XVIII wieku, w którym znajduje się bizantyjska ikona Czarnej Madonny. Kościół został zbudowany bezpośrednio nad morzem. Jego kopułę zdobi żółto–zielona majolika. W mieście zachowane są też ruiny willi, należącej do cesarza Oktawiana Augusta, który uważany jest za założyciela miasta. Ruiny znajdują się za placem Flavio-Gioia, dosłownie dwie minuty spacerkiem od portu Marina Grande. Wrażenie na mnie zrobiło przejście uliczką-wąwozem, pod rozciągniętymi gałęziami pnących roślin.

To chyba moje najbardziej urocze zdjęcie z Positano

Mocno drogie hotele, restauracje z zadęciem, sporo eleganckich, ale i całkiem zwyczajnych butików powodują, że taki szeregowy turysta zwykle przyjeżdża do Positano na krótko. Najpiękniejsze w nim są widoki. Doskonale w charakterze miejsca widokowego sprawdza się plaża, ładny widok znajdziemy też z drogi klifem wzdłuż morza w kierunku Amalfi (np. droga na przystanek autobusowy).

Dotrzemy tu autobusem SITA z Sorrento lub Amalfi. Z całego serca odradzam samochód. No, chyba, że chce się przejechać przez miasteczko bez zatrzymywania (pozdrawiam Złota proporcja.pl).

Chcący przenocować muszą poza sezonem odliczyć kwotę od 150 euro w górę za pokój. Góra pnie się wysoko. My tym razem pozostaliśmy przy naszym Amalfi.

Salerno

Sobota wstała rozmoknięta i siąpiąca. Nieee! Co teraz? Pospaliśmy dłużej, Piotr przyniósł rozmaitości na śniadanie i zjedliśmy je w naszej kuchni, a potem zaczęliśmy wyglądać, jakie perspektywy na dziś. W naszym schodkowym pasażu dźwięk niosło dziwnie i wydawało się, że leje na potęgę. Około południa postanowiliśmy jednak: ruszamy! Wsiedliśmy do autobusu do Salerno z zamiarem obejrzenia stolicy prowincji, a po drodze jeszcze Maiori lub Vietri sul Mare, co się uda i czas pozwoli.

Port w Salerno. Z widokiem.

W Salerno nie ma tłumów turystów, choć jest to miasto ponad 140-tysięczne z długą historią, sięgającą starożytności, stolica prowincji.

W IX wieku powstała w Salerno jedna z pierwszych szkół medycznych, a w katedrze świętego Mateusza jest pochowany jeden z ewangelistów, właśnie Mateusz. Oprócz niego także papież Grzegorz VII. Salerno jest otoczone górami, ma piękny port, długi bulwar nadmorski, sympatyczny deptak w centrum miasta pełen sklepów, knajpek i pozostałości dawnych budowli.

Charakterystyczne podparte palmy na nabrzeżu Salerno.

My skupiliśmy się głównie na spacerze bulwarem i po centrum, zjedliśmy świetny mix owoców morza smażonych na głębokim tłuszczu (krewetki, kalmary, ośmiorniczki) i chłonęliśmy atmosferę miasta. W słońcu!

Maiori

Wsiadając do autobusu w kierunku Amalfi o 17.30 musieliśmy postanowić, co uda nam się jeszcze zobaczyć do wieczora, czyli gdzie wysiadamy z autobusu. Padło na oddalone o 20 km Maiori. W zaciemnionych szybach SITAbusu wydawało mi się, że już zaczyna zachodzić słońce, jednak gdy po przejechaniu Vietri sul Mare i Cetary wysiedliśmy w Maiori, była miła, słoneczna jeszcze pora przedwieczorna. Zostało nam jeszcze trochę czasu na niezłe zdjęcia i podziwianie miasteczka.

Nadmorski bulwar w “łuski”

Pierwszym jego fragmentem była promenada nadmorska z kostką brukową ułożoną w charakterystyczne rybie łuski. Nad morzem słońce powoli skłaniało się ku zachodowi, pięknie wyglądały góry.

Z plaży w Maiori

W miasteczku, które znane było już w czasach rzymskich, pod nazwą Regina Maior jako miejsce wypoczynku arystokracji, znaleźliśmy piękny pasaż wśród starych murów z IX wieku, prawdopodobnie z czasów Republiki Amalfi.

Mury w centrum miasta. Jak głosi napis – z IX wieku.

Jak wiele miejscowości na Wybrzeżu Amalfitańskim, Maiori było niewielką osadą rybacką aż do połowy XX wieku, kiedy to te okolice zaczęły być mocno dowartościowane turystycznie. I tak już jest do dziś. Powyżej głównej ulicy, w górze zwrócił naszą uwagę kościół z charakterystyczną dla całego regionu kopułą pokrytą płytkami ceramicznymi – to Collegiata di Santa Maria a Mare, pochodząca z XIII wieku.

Główna ulica Maiori z widocznym w tle kościołem

Jak większość miasteczek wybrzeża, Maiori ma piękną plażę. Myślę, że mogłabym tu spędzać leniwe wakacje…

Jednak póki co zapadł zmrok i przyszło nam wyczekiwać autobusu do Amalfi. Tym razem bez spóźnienia i bez deszczu.

Pompeje

O Pompejach mówią, że nigdy nie stałyby się tak sławne, gdyby nie to, że przestały istnieć. Paradoksalnie – śmiercionośny wybuch wulkanu w 1. wieku naszej ery unieśmiertelnił miasto na wieczność.

Główny winowajca zajścia, Wezuwiusz, w tle, widziany z Parco Archeologico

W Pompejach (z kolejki Circumvesuviana wysiąść na stacji Pompei Scavi) znajduje się Parco Archeologico di Pompei, wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO i to był cel naszej niedzielnej wędrówki. Wstęp do ruin dla osoby dorosłej to 16 euro. Mieliśmy w planach zwiedzanie Pompejów z przewodnikiem, ale nie wyszło: kiepska pogoda rozgoniła grupę.

W III i II wieku przed naszą erą miasto (liczyło ok. 20 tys. mieszkańców) było jednym z najważniejszych portów w regionie. Niektórzy twierdzą, że w tamtych czasach Pompeje pod względem bogactwa architektury mogły przewyższać Rzym. Aż do dnia 24 sierpnia 79 roku naszej ery, kiedy to wybuch Wezuwiusza, wulkanu usytuowanego o 8 km od miasta, zasypał je lawą i popiołem. Pompeje zniknęły pod ich skorupą na 1700 lat.

Wrażenie robią oglądane pozostałości: wygląd domów, posadzki układane z mozaiki, szacowne budowle świątyń i miejsc użyteczności publicznej, posągi, łaźnie, nawet chodniki w mieście i brukowane ulice. Poziom cywilizacji przyprawia o zawrót głowy. Innego rodzaju wrażeń dostarczają odlewy ciał ludzi i zwierząt w takiej pozycji, w jakiej je odnaleziono.

Odnalezione ozdoby i przedmioty codziennego użytku
Mozaika domu mieszkańca Pompei

Natomiast pogoda dalej nas nie lubiła. Pierwsze pół godziny zwiedzania dała nam szansę, a później już przeczekiwanie w dość niefajnym barze (ale pod dachem!) i zwiedzanie z parasolem. Chmury kłębiły się coraz to intensywniej. Czyżby powtórka z Positano?

Sorrento

Mottem naszej przygody z Sorrento, które mieliśmy w planach zwiedzić po drodze z Pompejów (jako, że komunikacyjnie to i tak przesiadka) musi się stać słynne „Wróć do Sorrento”. No, wróć, bo przecież prawie nic tam nie zobaczyłaś…!”

Popiersie G. Battisty de Curtisa, autora piosenki “Wróć do Sorrento”, znajdziecie przed dworcem

Na zmianę w deszczu lub w ołowianych chmurach dotarliśmy kolejką do Sorrento. Tam wyruszyliśmy w miasto, z głównym planem zjedzenia czegoś. Już w solidnym deszczu wpadliśmy do restauracji La Sirenuse na Piazza Tasso, a właściwie jej namiotowej (ale solidnej) przystawki. Było ludno i przyjaźnie, w końcu niedzielne popołudnie. Zjadłam tam świetną pizzę z krewetkami, Piotr fritata calamari i popijaliśmy czerwone wino, zagryzając orzeszkami. A było co przeczekiwać! Na zewnątrz po prostu rozszalały się żywioły: lało i wiało bez opamiętania, Oj, dobrze, żeśmy w porę znaleźli tę knajpę i dobrze, że tak niedaleko od dworca!

W Sorrento, w okolicy dworca

Co nam się udało zobaczyć w niewątpliwie pięknym Sorrento, usadzonym tarasowo na ogromnym klifie nad Zatoką Neapolitańską?

֎Piazza Tasso – główny plac miasta, pełen barów i kawiarni, w którym posilaliśmy się, a potem dokładnie obeszliśmy; z pomnikiem pośrodku, ciekawą zabudową (między innymi siedzibą władz miasta)

֎ Kościół Świętego Franciszka (Chiostro di San Francesco) z przepięknym patio; warto zobaczyć także Bazylikę (Basilica di Sant’Antonio) oraz Katedrę (Duomo dei San Filippo e Giacomo)

Wewnętrzne patio Chiostro di San Francesco

֎Warto przespacerować się także po Corso Italia,  najważniejszej ulicy Sorrento, pełnej ekskluzywnych sklepów (nawet niektóre w niedzielę czynne) oraz Via San Cesareo – najbardziej urokliwej ulicy Sorrento, pełnej sklepów i sklepiczków, straganów i lokalnych wytwórni Limoncello.

֎Tarasy widokowe na różnych poziomach i w różnych częściach miasta (my podziwialiśmy port i morze z punktu widokowego w okolicy Kościoła św. Franciszka)

Widok na Zatokę Neapolitańską i klif z tarasów widokowych

Plaże w Sorrento są trochę mniej słynne niż samo miasto (to zostało rozsławione choćby filmem „Wesele w Sorrento” z Piercem Brosnanem i piosenkami „Wróć do Sorrento” w różnych wykonaniach). Problem polega na tym, że plaż jest mało (jedna publiczna!) i w większości należą do hoteli lub pozostają prywatne. Płaci się więc za nie jak za zboże. Dno jest kamieniste, czego tym razem, jak i cen plaż, nie sprawdziliśmy.

Sorrento to jednak kurort, przyjeżdża tu mnóstwo turystów. My w czasach koronawirusa i maseczek nie doświadczyliśmy tłoku. Miasto jest doskonale skomunikowane z Neapolem i główny środek komunikacji, który polecam to kolejka Circumvesuviana z dworca Garbaldi, która dociera tu w nieco ponad godzinę za jedyne 3,80 euro. Od strony południowej jest niezła sieć SITAbusów Przyzwoity  komfort podróży. Marina Grande w Sorrento dysponuje niezłą siecią połączeń promowych na Capri, do Neapolu, do Amalfi etc. – pod warunkiem, że morze nie jest przez kilka dni rozhuśtane, a wszystkie połączenia po Morzu Tyrreńskim odwołane. Co właśnie nam się przytrafiło. Może więc warto wrócić do Sorrento…

Niedzielny wieczór jeszcze nie wyczerpał dla nas swego limitu niespodzianek. Gdy czekaliśmy na OSTATNI autobus do Amalfi o godz. 19, podbiegł do grupy oczekujących mężczyzna i zaczął coś tłumaczyć, pokazując info z telefonu. Okazało się, że pomiędzy Positano a Praiano z winy intensywnego deszczu, na jezdnię obsunął się fragment zbocza i droga jest przejezdna w ograniczony sposób. Padła obawa, czy pojedzie autobus. Grupa już zaczęła się organizować z taksówką albo szukaniem innych rozwiązań, ale autobus jednak podjechał. Posuwał się wolno, w Positano odstał czas jakiś, wymienił się kierowca, ale w końcu – późno bo późno – dotarliśmy do Amalfi. W porcie zaciekawiły mnie jakieś pióropusze rozpryskującej się wody. Chwilę później wpatrywaliśmy się jak urzeczeni w ogromne, rozpryskujące się fale w okolicy plaży i wieży. W tym momencie rozwiały się nasze ciche marzenia, że może jutro morze się uspokoi i popłyniemy na Capri.

Rozfalowało się w Amalfi!

Ravello

Autobus do Ravello (a właściwie do Scali, zajeżdżający do Ravello) skręca w Atrani z drogi wiodącej w kierunku Salerno i pnie się w górę. Ravello jest przepięknie położone, z wielu miejsc, tarasów i schodków widać morze.

Zachwycają przede wszystkim bajkowe ogrody i przepiękne widoki. Położone na wysokości ok. 360 n.p.m. miasto, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Znane jest jako miasto muzyki, gdzie do dziś odbywają się festiwale muzyki, a przez jakiś czas mieszkał Wagner, który tutaj stworzył część Parsifala.

Centrum Ravello. Da się wypatrzeć wieżę katedry.

Na głównym placu miasteczka dominującą budowlą jest XI-wieczna Katedra Duomo. W barach i restauracjach można napić się limoncello i kawy, a także coś zjeść. Widać też stamtąd imponujące łuki, pamiętające pewnie pierwszego właściciela willi Rufolo. Ta właśnie willa z XIII wieku jest najważniejszym obiektem do zwiedzania w Ravello. Uważana była niegdyś za największą i najdroższą willę na wybrzeżu, a Bocaccio wspomniał o niej w Decameronie. W XIX wieku kupił ją i odrestaurował pewien bogaty Szkot, dzięki czemu mógł w niej gościć Richard Wagner. Willę koniecznie trzeba zobaczyć, choćby ze względu na schodzące w dół niezwykle piękne tarasowe ogrody.

Ravello ma ponoć nawet, mimo swego położenia, własną plażę!

Do Neapolu!

Neapol to ostatni etap naszej podróży. Wyruszyliśmy do niego z Amalfi we wtorek autobusem o 11.30, bo z rana nie mogłam się oprzeć kupowaniu souvenirów (jakoś wcześniej nie było kiedy), zwłaszcza ręcznie malowanej ceramiki z tego regionu pod różną postacią. W większości zdobionej motywem cytryn lub motywami morskimi (ryby, rozgwiazdy etc).

Napoli vecchio…

Dojechaliśmy do Neapolu pociągiem Circumvesuviana (z Sorrento) już około 15.30, ruszyliśmy w kierunku stacji metra, do której … stała kolejka! A jakiś cieć wpuszczał na perony. Na stacji Dante (jednej z tych artystycznych) wysiedliśmy i bez trudu znaleźliśmy właściwe miejsce wskazane przez właścicielkę B&B, by skręcić z Piazza Dante. Wszystko szło dobrze, ale znalezienie zaułka o nazwie Largo Tarsia zajęło nam trochę czasu i wymagało zagadnięcia kilku osób. Largo Tarsia było to jakby wielkie podwórze, na które wchodziło się pod łukami. Cały plac okolony budynkami był zastawiony na środku autami, bądź autami w naprawie. Nasze locum składało się z trzech pokoi z łazienkami, kuchenki (gdzie w czasach niepandemicznych wydawano śniadanie) i korytarza-jadalni. Pokój przyzwoity, z mini-balkonem, a za nim – wszystkie hałasy świata!

Largo Tarsia. Cały Neapol, cały on!

Co nam się udało zobaczyć w Neapolu przez jedno popołudnie i jeden dzień?

To nasza pierwsza wizyta w Neapolu. Pierwsza i – przyznam to szczerze- raczej powierzchowna. Skróciliśmy ją nawet o 1 dzień na rzecz dłuższego pobytu w Amalfi. Zobaczyliśmy kilka najważniejszych obiektów i miejsc, tak, jak nam czas pozwolił. Jednak to, co się liczy – ducha miasta i jego atmosferę – udało nam się poczuć.

֎ Via Toledo. Ruchliwa, pełna sklepów i kramów tętniąca i ruchliwa ulica, prowadząca od Piazza Dante do morza i widoku na Wezuwiusza. Na końcu znajdziemy ogromny i przestrzenny Piazza de Plebiscito z Palazzo Reale z jednego boku, a Bazyliką Reale di San Francesco z przeciwległego. I widok na Wezuwiusza! Tuż niedaleko znajdziecie słynną kawę w Gambrinusie i rewelacyjną pizzę fritta od Zia Esterina Sorbillo (choć my spróbowaliśmy tejże koło katedry Duomo) Jest nawet kafejka o nazwie Il Professore.. Gdzieś po prawo zostawimy przylegające do niej Quartieri Spanioli (tak zwane hiszpańskie dzielnice z ogromną ilością knajpek i wszelkich handlujących), a po lewo – Galerię Umberto.

Pełnia księżyca nad Zatoką Neapolitańską, z Wezuwiuszem w roli głównej

֎ Galeria Umberto czyli niesamowity pasaż handlowy z przeszkloną górą z 1890 roku. Podobnie jak w pasażach w Mediolanie czy Brukseli, wypełniają go sklepy, kafejki, Mac Donald i … tłum przybyszów.

֎ Stare miasto, Centro Storico, które objęto patronatem UNESCO jako pozostałość dziedzictwa kulturowego. To sieć wąskich uliczek, a przy nich kościoły i palazzo, szczycące się przebogatą historią. Neapol był kiedyś nawet stolicą królestwa Sycylii, a właściwie Neapolu, stąd ilość imponujących zabytkowych budynków. Stare miasto trzeba zwiedzać pieszo. Wtedy odnajdziemy i najsłynniejsze pizzerie, i cukiernie.

Uliczka starego Neapolu. Charakterystyczne pranie!
Na Piazza Dante, blisko nas
Piazza Gesu Nuovo. W głębi widoczna dzwonnica kościoła klasztoru Santa Chiara

֎ Kościół del Gesu Nuovo, zwany też Chiesa della Trinita Maggiore, jeden z najważniejszych kościołów w Neapolu. W środku piękny barok, na zewnątrz, na murze, charakterystyczne piramidki z magmy. Kościół znajduje się na Piazza Gesu Nuovo z  malowniczą kolumną

֎ Monastero Santachiara Clarisse, czyli Klasztor Świętej Klary. Klasztor można zwiedzać, ma przepiękny, godny obejrzenia dziedziniec z pięknymi podcieniami i kolorowymi majolikowymi rzeźbami, ławeczkami i cudami – wejście dla osoby dorosłej kosztuje 6 euro

֎ Via san Gregorio Armeno czyli uliczka szopek. Wąska uliczka wypełniona po obydwu stronach wystawcami i sprzedawcami szopek bożonarodzeniowych i miliona akcesoriów do nich. Szopka to we Włoszech główny atrybut świąt. Wśród figurek znajdziemy, prócz tych oczywistych, jak święta rodzina, Jezusek, zwierzęta czy pasterze, także figurki ludzi różnych zawodów. Wypatrzyłam nawet ginekologa! To poza tym doskonałe miejsce na zakup pamiątek.

Najpierw trzeba nabyć podstawę szopki czyli jej konstrukcję. Voila!
Całe szeregi figurek i akcesoriów do szopek

֎ Castel Nuovo to okazałe zamczysko z widokiem na Zatokę Neapolitańską, przy Piazza Municipio.  Budowla powstała  w XIII wieku, a ostatnia przebudowa miała miejsce w 1823 roku. W zamku znajduje się Museo Civico di Castel Nuovo.

֎ Capella di Sansevero to jedno z najciekawszych miejsc architektury sakralnej. miejsce kultu dla wielu neapolitańczyków. Znajduje się nieopodal placu San Domenico Maggiore. Wejście jest niepozorne, choć stoi przed nim niewielka kolejka (bilety trzeba kupić z wyprzedzeniem, tuż obok; bilet normalny kosztuje 8 euro).  Kaplica zawiera tylko dwa pomieszczenia, za to zapełnione niezwykle pięknymi rzeźbami. Kaplicę rozbudował siódmy książę Sansevero, Raimondo di Sangro. To wynalazca, alchemik, członek Loży Masońskiej. Kaplica, którą po sobie zostawił, nadal ciekawi badaczy Najważniejsza z rzeźb znajduje się pośrodku – to Cristo velato (Chrystus w woalu), rzeźba z białego marmuru, który udaje do złudzenia okrywający ciało Chrystusa woal.  Po bokach kaplicy warto popatrzeć na rzeźby cnót oraz książąt Sansevero, między innymi dwie figury dedykowane rodzicom księcia Raimondo.

W pomieszczeniu nieco w dole znajdują się ciekawe“maszyna antomiczne”. Są to szkielety mężczyzny i kobiety z zaznaczonym układem tętnic i żył, zrealizowane przez Giuseppe Salerno.

Niestety, w muzeum nie można fotografować

֎ Katedra Duomo di San Gennaro czyli św. Januarego, patrona Neapolu) jest wybudowaną w XIII wieku świątynią, największym obiektem sakralnym w Neapolu. Była wielokrotnie przebudowywana i remontowana. Katedra jest 3-nawowa, zdobiona białym marmurem i przechowuje się w niej relikwie świętego Januarego (m.in. jego krew, ze stanu skupienia której odczytuje się wróżby dla Neapolu). Podczas zwiedzania natrafiliśmy na ślub. A największym zadziwieniem były dla nas gigantyczne figury świętej rodziny z monstrualnymi dłońmi na którymś z ołtarzy bocznych.

֎ Stacje metra – prawdziwe dzieła sztuki. Choć metra w Neapolu pod względem funkcjonalnym nie oceniłabym bardzo wysoko (słabo rozbudowane, mała częstotliwość pociągów), to jednak niektóre stacje są niezwykłe: to stacje linii 1 wchodzące w skład projektu “Stacje Sztuki”: Garibaldi, Università, Municipio, Toledo, Dante, Museo, Materdei, Salvator Rosa, Quattro Giornate, Vanvitelli. Podziwialiśmy tylko Toledo i Dante. Zobaczcie sami!

Stacja Toledo
Stacja Dante

Prego mangiare! (czyli o jedzeniu)

Włoskie jedzenie to temat rzeka. W tym regionie nie da się nie wspomnieć o pizzy, bo Neapol to jej ojczyzna. Co ciekawe – najczęściej sprzedawanej na wynos, do konsumpcji na stoliku przed pizzerią.

Jedna z najbardziej wziętych, kultowych pizzerii w starym Neapolu, Passione di Sofi

Nas jednak najbardziej tu podbiły owoce morza w różnych daniach i wydaniach. W Amalfi dwukrotnie byliśmy w restauracji La Galea i naprawdę możemy polecić to miejsce. Jedliśmy mule (cozze), smażone rybki i owoce morza (fritato pesce), ale i wieprzowinę, i pieczoną rybę.

Często jedliśmy w rozmaitej wersji makarony, gnocchi, lasagne. Dla 2 osób restauracja wieczorem to wydatek rzędu 35-40 euro z winem, w południe zapłacimy taniej – 30-35 euro. Jeśli zjemy pizzę, wydamy mniej – około 15-25 euro na parę. Kampania jest stosunkowo droga, w innych częściach Włoch może być taniej. Przy zakupie jedzenia na wynos (różnego rodzaju garmażerii, arrancini, focacci, pizzy w kawałkach) będzie bardziej ekonomicznie. Za kilka euro kupimy smakołyki – tyle, ze trzeba je czasem podgrzać. Fantastyczną pizzę smażoną (fritta) zjedliśmy w Neapolu koło Katedry Duomo (Il figlio di presidente).

Pizza fritta czyli smażona. Gigantyczny pieróg z pysznym nadzieniem.

Osobny temat stanowi to, co pijemy. W Kampanii, krainie cytryn, koniecznie trzeba spróbować limoncello – lekkiego likieru cytrynowego. To nie do końca nasza bajka, ale spróbowałam, nawet nabyliśmy w souvenirze. Jeszcze aperol – drink, który świetnie pasuje do tych krajobrazów i temperatur.

Kawki i kieliszeczek limoncello

Co mnie poraziło w Neapolu?

1.Hałas! Niesamowity, nieokiełznany hałas. W Neapolu ulica „krzyczy” – skutery ruszają i hamują pełną parą, auta trąbią, ludzie krzyczą, psy szczekają! Niby jak wszędzie, ale w tych wąskich starych uliczkach, hałas niesie do samej góry. Jest wszechobecny.

3. Ruch uliczny. Gdy wieczorem, w poszukiwaniu miejsca na kolację w Quartieri Spagnoli, natrafiliśmy chyba na godzinę szczytu, miałam wrażenie, że ruszyły wszystkie skutery i motory w mieście. Nie słyszałam sama siebie i co moment sądziłam, że coś mnie rozjedzie lub przynajmniej przejedzie mi po stopach. Wtedy przylepialiśmy się do ściany budynku.

Aperol – jak go przyrządzić? Potrzebujemy do tego prosecco, likieru Aperol, wody gazowanej, plasterków pomarańczy oraz kostki lodu. I najlepiej włoskiego nieba w tle!

    Jeden komentarz

  1. Z wielką przyjemnością przeczytałam Twoją relację z podróży po Włoszech. Zachwycają miasteczka położone na klifowym wybrzeżu. Pogoda Wam nie dopisała, ale dzisiaj nawet deszcz nie byłby przeszkodą, aby tylko ruszyć się z miejsca. Pozdrawiam serdecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *