Galapagos to koniec świata. Tak dla większości z nas taka podróż się przedstawia. Sama nigdy wcześniej nie myślałam, że tam pojadę. Nigdy jednak nie mów nigdy! Dla wszystkich obejrzanych zwierząt – było warto!
Galapagos czyli Wyspy Żółwie leżą po drugiej stronie Ameryki Południowej. Wyraziłam to bardzo kolokwialnie, a mądrzej – jest to archipelag wulkaniczny na Oceanie Spokojnym, na wysokości równika, położony o około 1000 km na zachód od wybrzeży Ekwadoru i do niego należący. Odnoszę wrażenie, że jest to najcenniejsze i najbardziej strzeżone dobro Ekwadoru. Nic zresztą dziwnego. Wyspy wraz z rezerwatem morskim wokół nich zostały wpisane w 1978 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
To ekwadorskie!
Przynależność do Ekwadoru zaznacza się i podkreśla bardzo mocno. Przede wszystkim w żaden inny sposób nie dolecisz ani nie dotrzesz na wyspy Galapagos, jak ekwadorskimi lub sprzymierzonymi liniami lotniczymi (my przyleciałyśmy Avianca) z Quito lub Guayaquil. Samoloty lądują na wyspie Baltra, która jest tak naprawdę tylko lotniskiem. Stamtąd jest tylko jedna jedyna ścieżka dalej: miejscowy autobus podwiezie cię do promu na wyspę Santa Cruz. Dopiero na Santa Cruz, jednej z największych wysp archipelagu, a konkretnie z oddalonego od promu o jakieś 25 km miasta Puerto Ayora, możesz wybrać się drogą morską w kolejne miejsca. Tu dopiero odzyskujesz wolność wyboru.

Trzeba się jednak cofnąć do momentu wylotu z Quito. Nim będzie można odprawić się do wylotu, trzeba zanieść do prześwietlenia i zaplombowania wszystkie bagaże oraz siebie (bez plombowania!), potem uiścić 20 dolarów, a dopiero wtedy udać się na check-in. A przecież to lot krajowy. Na Galapagos nie można wwozić w bagażu żadnej żywności ani nawet żadnych produktów pochodzenia organicznego typu zapomniane ziarenka w kieszeni. Lecimy do obszaru chronionego biologicznie.

Główna opłata jeszcze przed nami – po wylądowaniu wszyscy przybywający (z wyjątkiem Ekwadorczyków) płacą 100 dolarów – zryczałtowany wstęp do szeroko rozumianego parku narodowego na wyspach.
O wyspach Galapagos
Nazwa wysp pochodzi od nazwy żółwi olbrzymich, których skorupy przypominały siodło do galopu na koniu (hiszpańskie galopar = galop). Archipelag jest jednak znany także pod innymi nazwami, na przykład Wyspy Żółwie lub Archipelago de Colon (Archipelag Kolumba).

Składa się on z około 16 (inni mówią, że 13) wysp i około 100 małych wysepek i skał. Największe i najbardziej znane to Isabela, Santa Cruz, Fernandina, San Cristobal, Santiago, Floreana, Espaniola, Marchena. Zwiedzanie wysp polega więc na przemieszczaniu się między nimi statkami lub na odwiedzaniu kolejno różnych z nich z jednego punktu zakwaterowania. Większość wysepek jest niezamieszkała.
Wyspy oblewa zimny prąd, stąd wody wokół nich i klimat na Galapagos są chłodniejsze niżby to wynikało z ich szerokości geograficznej (równik!). Na Galapagos jest ciepło, ale nie upalnie; temperatura dochodzi do około 27 stopni, a rano jest rześko. Natomiast wody oceanu wokół wysp mogą mieć nawet poniżej 20 stopni, nie można więc na ogół pływać dłużej bez pianki. Nie mówię, oczywiście, o kąpieli przy plaży, gdzie woda jest płytka, bo wtedy osiąga temperaturę znacznie wyższą. Przyjazną!
Plaże na Galapagos to produkt uboczny. Wszystkie właściwie są dzikie. Nie ma praktycznie miejsc z plażową infrastrukturą, gdzie się uprawia klasyczny plażing w rozumieniu wczasowym – to by zawsze w jakimś stopniu degradowało naturę, a tutaj to ona ma pierwszeństwo!
Czym można się zachwycić na Galapagos?
- Zwierzętami w różnych nietypowych miejscach – na przykład na skwerku w Puerto Ayora, przy straganach z rybami, niemal zawsze rezydowały 2 lub nawet 4 lwy morskie (najpierw mówiłam o nich foki, bo rzeczywiście wyglądają podobnie). Z zarośli czy na plażach i pomostach wychodziły iguany, mniejsze lub większe, czasem całymi stadami

- Spokojem żyjących tu zwierząt. Ponieważ nigdy nie było tu drapieżników zjadających stojących niżej w hierarchii, żółwie, legwany czy foki żyją sobie nie niepokojone i niezagrożone. Dlatego też mają w nosie zsiadających z łodzi czy spacerujących turystów i dają się tak wdzięcznie obserwować. Większość gatunków żyje tylko tu – to endemity
- Wielkością żółwi i ich sielskim życiem. Taki żółw śpi kilkanaście godzin na dobę, porusza się z godnością, a jak się rozmnaża – wszyscy się cieszą! Taki to ma klawe życie!
- Specyficzną florą wysp. Najbardziej mnie zachwycały drzewa, będące jakby krzyżówką naszej sosny (pień) i opuncji (kolczaste liście)
- Pięknem plaży Tortuga Bay. Stanowi ona część rezerwatu, więc nie jest plażą w naszym rozumieniu. Jednak jej bielusieńki piasek i turkus oceanu były niezapomniane

- Ptakiem blue-footed boobie czyli niebieskonóżkiem (głuptak niebieskonogi). Ma naprawdę niebieskie łapki!
- Poważnym podejściem do ekologii i ogromną troską o środowisko, przejawiającymi się u miejscowych w najzwyklejszych sytuacjach

Co zobaczyć, by mieć pojęcie o archipelagu Galapagos?
Pytanie jest bardzo szerokie, a ilość potencjalnych odpowiedzi może być tak duża, jak wielu znajdziemy zwiedzających. Częstą opcją oglądania Galapagos, zwłaszcza dla turystów amerykańskich, których jest tu bardzo dużo, są rejsy morskie (takie małe cruisery), czyli zamieszkanie na kilka dni na statku, który obwiezie nas po najatrakcyjniejszych miejscach. Trzeba jednak dodać – najdroższą opcją.

Inni przylatują z Quito bądź Guayaquil samolotem, zamieszkują na jednej z wysp i robią wycieczki morskie na pozostałe. Czasem, w bogatszej wersji zmieniają jeszcze wyspę, żeby mieć szersze spectrum. Odległość między wyspami sprawia bowiem, że z jednego miejsca nie da się czasowo w ciągu jednego dnia ogarnąć tych dalej położonych miejsc i wrócić. My wybrałyśmy taki właśnie sposób poznania wysp Galapagos. Wycieczki jednodniowe z Puerto Ayora. Trzeba było wybrać, które miejsca chcemy i damy radę zobaczyć w czasie, jaki miałyśmy przeznaczony na Galapagos. Padło na wyspy: Isabela, Santa Cruz i Santa Fe. Na pewno Isabela i Santa Cruz, jako jedne z największych, oferowały dużo rozmaitości, Santa Fe zaś – pływanie i przeżycia ze zwierzętami.
Isabela
To największa powierzchniowo wyspa archipelagu, licząca 4588 km² (czyli np. 2,5 raza Zanzibar!) o sporej aktywności wulkanicznej, z najwyższym szczytem całego Galapagos, wulkanem Wolf (1707 m).

Wybrałyśmy się tam na wykupioną za 110$ całodniową wycieczkę statkiem Regata. Doświadczyłyśmy poranka w porcie, gdzie około godziny 6.30 – 7 rano jest tłum – wszyscy wypływają! Wstęp na molo, kontrola z prześwietlaniem, taksówka wodna i już jesteśmy pod naszym statkiem. Jest nowoczesny, ma odkryty górny i zadaszony dolny pokład z tylnymi siedzeniami odkrytymi. Decyduję się na dół (boję się zimna i wiatru, a mamy płynąć ponad 2 godziny), Weronika i jeszcze paru odważnych wspina się na górę. Kiedy statek wypływa na pełne wody, dostaje takiego przyśpieszenia, że pokład dolny wymiotuje, a pokład górny jest do suchej nitki zalany wodą. Nic nie pomaga rozdawanie żółtych sztormiaków… Na dole zaś trwa wystawianie na chłodny wiatr coraz to kolejnych delikwentów z chorobą morską. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, mnie jakoś nie dotknęła.

Po przybiciu na Isabelę znów: taksówka wodna, po czym uiszczamy po 10$ opłaty za przypłynięcie. Taki zwyczaj. Isabela ujęła nas kilkoma miejscami:
- nabrzeżem, gdzie wylegiwały się w różnych miejscach i przemieszczały lwy morskie (sea lyons)
- kanałami tintoreros na polach lawowych; tam spędzają dzień młode rekiny, bo mają słoną, ale cieplejszą niż w oceanie wodę

- pływaniem z rurką w kanałach lawowych
- możliwością obejrzenia ptaka , symbolu Galapagos, niebieskonóżka na skałkach nad wodą – kilkakrotnie
- widokiem miejscowego pingwina (pingwin równikowy) – jednokrotnie

- niesamowitymi mangrowcami, czyli lasami namorzynowymi u brzegów. To zarośla, mocno ukorzenione w wodzie, ze splątanymi częściami korzeni ponad nią, porastające brzegi

- fantastycznym molo pełnym legwanów (patrz – zdjęcie tytułowe)
- flamingami różowymi
- potężnymi żółwiami żyjącymi w centrum
- świątecznie ubraną choinką w centrum miejscowości, przy pełnym słońcu i temperaturze około 27 stopni

Santa Cruz czyli zostajemy, gdzie mieszkamy
Na wyspie Santa Cruz, gdzie zamieszkałyśmy, jest wiele do zobaczenia. Z pełną świadomością więc postanowiłyśmy jeden dzień przeznaczyć na samo Puerto Ayora oraz pól dniową wyjazdową wycieczkę po okolicy. Wykupiłyśmy ją w tym samym biurze, co rejs na Isabelę i w efekcie dostałyśmy samochód z kierowcą, który miał za zadanie nas dowieźć, gdzie trzeba.
Centrum Badawcze im. Karola Darwina to miejsce podtrzymujące prace podjęte przez Karola Darwina w XIX wieku. Po centrum oprowadza indywidualnie lub w kilkuosobowych grupkach przewodnik, wstęp kosztuje 5 dolarów.
Darwinowską teorię ewolucji wielokrotnie uzasadniano zjawiskami przyrodniczymi, które miały miejsce na Galapagos. Tu badacz prowadził swoje badania dotyczące teorii ewolucji niektórych gatunków zwierząt. Stację naukową otwarto tutaj w 1964 roku, a 4 lata później rozpoczął działalność park narodowy. Obie instytucje współpracują obecnie ze sobą. Instytut Darwina zajmuje się hodowlą żółwi, można tu także obejrzeć całą historię pracy Darwina i późniejszych badaczy, a ponadto obejrzeć słynnego George’a, ostatniego reprezentanta żółwi słoniowych na Galapagos. Zakonserwowany gigantyczny żółw doczekał się szacunku i opowieści po tym, jak w 2012 roku zmarł bezpotomnie, pomniejszając o 1 ilość gatunków żółwi żyjących na wyspach. Ważył 360 kg, lecz mimo starań, nie znaleziono mu partnerki dla zachowania jego gatunku.

Tortuga Bay to kolejne miejsce wokół Puerto Ayora, które trzeba zobaczyć. Z centrum Darwina miałyśmy tam do przepedałowania chyba ponad 4 kilometry! Podjęłyśmy jednak ten trud, a opcją na leniuszka była łódź z portu za 10 dolarów od osoby. Tortuga Bay leży na południowym wybrzeżu wyspy Santa Cruz, o kilka przecznic od portu (jakieś 30-40 minut marszu), w pobliżu Las Ninfas. Wchodzimy schodami w górę na teren rezerwatu, a potem długo wędrujemy utwardzonym szlakiem przez stare pole lawy. Wokół ścieżki ciekawe okazy roślin; drzew i kaktusów opuncji, a do kompletu zięby Darwina i inne ptaki. Plus jaszczurki lawowe. Dochodzimy do oceanu i … wielkie WOW! Powalający turkus i biel piasku.

Najpierw Playa Brava. Piękny, wręcz dziewiczy odcinek plaży z iguanami, kormoranami i dość silnymi falami. A ponoć jeszcze silniejszymi prądami morskimi. Tutaj nie można plażować ani zażywać kąpieli. Przechodzimy spacerem dalej, w prawo, za namorzyny, na Playa Mansa. To odcinek plaży, gdzie można się kąpać i plażować. I z tego skwapliwie skorzystałyśmy w ten upalny dzień! Towarzyszyły nam, poza grupką niezbyt licznych turystów, tylko podchodzące blisko ręczników czarne iguany morskie.


Los Gemelos czyli Bliźniaki to nie kratery!
Pierwszym punktem naszej wycieczki po Santa Cruz, były 2 bliźniacze ogromne zapadliska po dwóch stronach drogi, porośnięte pięknym lasem, czyli Los Gemelos. Długo nie mogłam ogarnąć czym są. Przeczytałam, że to nie kratery, nie wulkany. Więc co? Były wielkimi wyrwami w ziemi. Doczytałam, że to pozostałości miejsc zalanych przez lawę, która zastygała po wierzchu, tworząc tunele lawowe, a potem, wieki później się zapadała. Tak oto powstały te okazałe zapadliska.

Ranczo El Chato
Wjeżdżając na obszerne zielone tereny, sprawiające wrażenie niezagospodarowanych, mijaliśmy wędrujące sobie zwyczajnie drogą ogromne żółwie!

Dalej było ich też mnóstwo, po prostu żyły tu sobie, były u siebie. Bez zagródek i kojców. Ogromne i imponujące. Powolne i pełne godności, jak to żółwie.
Obeszliśmy później ranczo w towarzystwie Javiera, nacieszyliśmy się wielkimi i całkiem niedużymi żółwiami. Zeszliśmy w dół obejrzeć tunele lawowe. Niesamowite miejsce, to ranczo El Chato.

Rejs na wyspę Santa Fe
Kolejny dzień miał być dniem kolejnego rejsu, tym razem na Santa Fe, wyspę położoną nieco bliżej niż Isabela. Santa Fe liczy 24 km kwadratowe i w zasadzie jest rezerwatem, dość mocno chronionym. Turyści najczęściej korzystają tam tylko z prawa do schodzenia do wody i nurkowania. Wyspa jest, jak wszystkie, wulkaniczna, porastają ją opuncje. Wypłynięcie w rejs było poprzedzone dopasowywaniem kombinezonów i masek. Nasza wyprawa zasadzała się na kilkukrotnym zejściu do wody z rurkami, pod opieką Sergio, bardzo charyzmatycznego lokalsa co najmniej 60+, mocno zbudowanego, z długimi, szpakowatymi włosami.

Widoki w wodzie były niewiarygodne: małe kolorowe rybki w dużych ilościach, a przede wszystkim lwy morskie, pływające, nurkujące, z młodymi i same. Na statku były przekąski i obiad. Spędziliśmy fantastyczny dzień na wodzie, ciesząc wzrok turkusem oceanu i żyjącymi tu na luzie zwierzętami.


W drodze powrotnej zakotwiczyliśmy na Playa Escondida, jeszcze jednej dzikiej plaży na Santa Cruz, gdzie iguany morskie są u siebie, a piasek powalająco biały.
Dlaczego warto?
Zawsze warto. Wszędzie i zawsze, gdy tylko można coś nowego zobaczyć. Ja nie planowałam wcześniej wysp Galapagos. Wydawało mi się to zbyt dalekie i zbyt kosztowne. Jednak los sprawił, że się udało.
Dla niesamowitej, wolnej przyrody, dla miejsc, które nie są ułożone pod dyktando i priorytety człowieka, dla spotkania oko w oko z wieloma zwierzętami, dla widoków i przygód na oceanie, dla pokory wobec żółwi-gigantów i figlujących małych lwów morskich – warto!

O Ekwadorze pisałam więcej. Zapraszam do:
Quito – stolica wysoko postawiona
Przez góry Ekwadoru. Otavalo, Mindo, Cotopaxi i Baños
Jeśli Cię zaciekawił lub zwyczajnie spodobał się mój artykuł – proszę, zostaw komentarz. Wtedy warto pisać!
Komentarzy - 5
Alez podroz! Nigdy nie bylam w tamtych stronach i nie wiem czy sie wybiore…
Te lwy morskie w srodku miasta sa po prostu niesamowite!
Rzeczywiście, jest niesamowicie. A lwy morskie są naprawdę! Wszyscy ich po trochu pilnują przed nie do końca przewidywalnymi turystami. Najbardziej sprzedawcy ryb. A ja też jeszcze rok wcześniej nie planowałam wyjazdu na Galapagos. Wszystko to pomysł mojej córki…
Wspaniała wyprawa ,fascynujące przeżycia.Piękne opisy i fotki.Mam ochotę jechać od razu.Pozdrawiam.Ela
Dziękuję! Pozdrawiam również!
Niezwykłe miejsce, cudna przyroda, a możliwość obserwowania zwierząt w ich naturalnym środowisku dopełnia wyjątkową urodę Galapagos. Podejście władz wyspy do ekologii mogłoby być przykładem dla naszego rządu. Gratuluję wspaniałych przeżyć.