Niezwykłe, górzyste tereny i 65 wulkanów – tak w skrócie można by opisać Sierrę, czyli środkową część Ekwadoru. Quito, stolica tego kraju, położona na wysokości 2800 m n. p. m, znajduje się w tym właśnie regionie.
O Quito, jego urokach i ciekawostkach poczytacie w moim artykule Quito – stolica wysoko postawiona. Od tego miasta zaczęłyśmy z córką naszą wędrówkę po Ekwadorze. Podczas pobytu w stolicy zrobiłyśmy jednodniowe wycieczki do Otavalo i Mindo, a później przemieszczałyśmy się dalej – pod Cotopaxi i do Baños, by wreszcie, wracając na moment do Quito, polecieć na wyspy Galapagos.
Tym razem zapraszam was na środkową, górzystą część naszej ekwadorskiej przygody – czyli Otavalo, Mindo, Cotopaxi i Baños z wulkanem Tungurahua.
Otavalo, królestwo lokalnego targu
O Otavalo, mieście leżącym na północny wschód od Quito, turyści a nawet miejscowi mówią czasem poncho market. To ponoć największy targ lokalnego rzemiosła w Ameryce Południowej. Dlatego należało się koniecznie tam wybrać. Wszak nie od dziś i pod każdą szerokością geograficzną – uwielbiam targi!
Targi w Otavalo odbywają się w soboty. Kupisz na nich wszystko i jeszcze więcej – według zasady “książki, pilniczki, halabardy, świczki“. Tak więc – poncha, swetry, ciepłe wełniane czapki z pomponami, peruwiańskie flety, bębenki, kolorowo tkane lub szydełkowane tkaniny i ozdoby, koronki, szaliki i plecaczki w etnicznych kolorach, skórzane torby, łyżki i figurki, przyprawy, suweniry, a do tego owoce na taczkach.
Najpiękniejsze jednak nie było do kupienia – byli to … ludzie. Miejscowi okoliczni ludzie, czarnowłosi, niewysocy, długowłosi, szczupli, poubierani odświętnie na targ w okrycia głowy, przypominające poskładaną grubą chustkę, białe bluzki z koronkami, sporo czerni. Kobiety zajęte czasem robótkami ręcznymi lub przędzeniem. Piękne!
Snułyśmy się z ogromną ciekawością i fascynacją pomiędzy rzędami straganów, wydając trochę dolarów na pamiątki, a gdy zgłodniałyśmy, podglądałyśmy kolejny spektakl: jedzenie na targu! W namiocikach zażywne panie mieszały swoje specjały. Zjadłam smażoną tilapię z podpiekaną yuccą (prawie jak maniok lub bataty), do tego kukurydzę i surówkę. Było pysznie i to … za 2 dolary! Weronika za podobną porcję, tylko że z prosiaczkiem, zapłaciła 3 dolary. Uwielbiam takie targowe klimaty!
Do Otavalo dojechałyśmy autobusem dalekobieżnym (to około 100 km z Quito) z dworca Carcelen. Przejazd kosztował 2,75$ od osoby i trwał ponad 1,5 godziny. Odjazd autobusu o godzinie 9.50 pasował idealnie, by pochodzić po targu i nacieszyć się jego atrakcjami. Autobusy dalekobieżne są zwykle bardzo wygodne i zadbane, a podróż nimi to cała ceremonia, ale o tym później. Nieco gorzej było z komunikacją miejską, ale udało się wrócić do hotelu.
Mindo, zielony raj
Mindo to niewielkie miasto, leżące na północ (95 km na północny zachód) od Quito, na pograniczu Niziny Chocoan i Andów Tropikalnych.
Po drodze zahaczyliśmy na moment o rezerwat przy wulkanie Pululahua (ubóstwiam te nazwy wulkanów w Ekwadorze!), jednym z kilku zamieszkałych kraterów na świecie, by zobaczyć niezwykłą panoramę. Kopuły wulkaniczne porasta gęsty las deszczowy, a w dolinie uprawia się ziemię. Wewnątrz mieszka niewiele ponad 100 osób, a cały teren krateru jest chroniony za swoje rzadkie endemiczne rośliny.
Po ponad półtorej godziny drogi samochodem – Mindo. Trudno tu mówić o mieście, bo to specyficzna nieduża miejscowość nastawiona na obserwowanie natury. Jak mówią o nim niektórzy “skąpane w lesie deszczowym”. A nawet lesie mglistym. Okoliczne góry porasta bowiem gęsty las, zwany Cloud Forest, który daje szansę obserwowania unikalnych gatunków fauny i flory. Mindo jest jednym z najbardziej biologicznie zróżnicowanych regionów świata. Oferuje dżunglę, góry, trasy spacerowe, wodospady, a wszystko to okraszone rozmaitymi atrakcjami dla chętnych, odważnych i nie tylko.
Te atrakcje to na przykład tarabita, pierwsze miejsce w zielonym raju, przy którym wysadził nas Jesus, organizator naszej wycieczki. Tarabita to odkryty wagonik, taka kolebka linowa, która przewiozła nas nad doliną, by potem już spacerem zanurzyć się w dżungli na wędrówkę. Roślinność lasu, a później wodospady były niesamowite.
Po powrocie tą samą tarabitą, zajechaliśmy pod Canopy Zip Line, czyli atrakcję terenowo-widokową dość popularną w Ekwadorze, gdzie górki, doliny, różnice poziomów i malownicze zbocza to powszechny element krajobrazu. To połączenie parku linowego z siecią lin i tyrolek. Zip Line zwykle rozpina się na zboczach lub nad przepaścią, by przewieźć podpiętego na linie delikwenta z możliwie dużą dawką widoków i adrenaliny. Czasem jeszcze komarów. Na Zip Line zdecydowała się Weronika, ja zadowoliłam się huśtawką i oglądaniem roślinek. Frajda była!
W Mindo odwiedziliśmy jeszcze czekoladziarnię Yumbos Chocolate (Chocolateria Artesanal czyli rzemieślnicza czekoladziarnia), gdzie oprócz krótkiej wycieczki z przewodnikiem, w czasie której zobaczycie jak rośnie kakao i jak produkuje się czekoladę, weźmiecie oczywiście udział w degustacji. A na koniec można wybrać coś do domu z szerokiego asortymentu wytwarzanych tu czekolad, zawierających od 60 do 100 procent kakao, czystych lub z dodatkami, w różnych wielkościach. Apetyczna wizyta!
Wreszcie Mariposario Nathaly czyli motylarnia, w której kwitła w pełni i fauna i flora: prócz motyli była niesamowita możliwość obserwacji kolibrów, a także przepięknych helikonii, kwiatów południa. W świat motyli wkroczyliśmy przechodząc przez śluzy, by obserwować kolejne fazy ich życia i przepoczwarzania się. Najwięcej było dużych jak dłoń, brązowawych motyli w cętki. Broszki i ozdoby w postaci fruwających kolorowych owadów, które co i raz nas zaszczycały, to była w motylarni atrakcja dodana.
Kolejną przecudną wartością dodaną było obserwowanie kolibrów. Na urokliwym zadaszonym tarasie ze świąteczną choinką (bożonarodzeniowe choinki były w Ekwadorze we wszystkich możliwych miejscach, choć nie było jeszcze nawet połowy listopada!) można było zasiąść w fotelu i wpatrywać się w wirujący spektakl przylatujących do poideł kolibrów.
W drodze powrotnej Jesus z Plena Salud Tours zaprosił nas na tradycyjne ekwadorskie lody, robione według starych receptur helados de paila. To dawniej były bardzo mocno owocowe, gładkie kremy, przypominające sorbety, mieszane w misach z brązu, z pulpy owocowej, cukru, soli i ubitych białek. Dzisiaj sprzedawane są wszędzie tam, gdzie są turyści, choć nie ma już, jak niegdyś, problemu z mrożeniem. Próbowałam ich również w Mitad del Mundo.
Pod wulkanem Cotopaxi
Zabieramy się już definitywnie z Quito i przemieszczamy się autem w stronę wulkanu Cotopaxi, który dla Weroniki jest puntem kulminacyjnym tej podróży i wyzwaniem. Zaplanowała wejście na wulkan i przygotowywała się do tego od początku. Organizację i zabezpieczenie tego przedsięwzięcia miał jej zapewnić przewodnik z Plena Salud Tours i stąd nasza z nimi współpraca przy wycieczce do Mindo. Wyjazd z Quito niesie ze sobą niezapomniane widoki na miasto, które stają się coraz szersze i rozleglejsze wraz ze wspinaniem się w górę. Quito leży przecież w dolinie otoczonej przez 7 wulkanów.
Zostawiamy stolicę za sobą, choć to jeszcze nie definitywne pożegnanie. Szybko przejeżdżamy odległość 60 km, jaka dzieli nas od startu ekipy na wspinaczkę. Wreszcie zgodnie z planem docieramy do hoteliku Rondador, u stóp wulkanu Cotopaxi (a właściwie jego parku narodowego), który dla mnie stanowi finał podróży. Zostaję w Rondador, w miejscowości Chasqui, a Weronika , po dobraniu sprzętu, jedzie dalej z kierowcą i przewodnikiem. W planie jest ich podejście do schroniska Refugio Jose Ribas, leżącego na wysokości około 4800 m n. p. m, odpoczynek i posiłek, aby przed północą wystartować na wspinaczkę.
Wulkan Cotopaxi ma wysokość 5897 m i jest drugim pod tym względem wulkanem i szczytem Ekwadoru. Przed nim jest wulkan Chimborazo. Cotopaxi należy do najbardziej aktywnych na świecie. Jest czynny od ponad 4 tysięcy lat. Po raz ostatni do erupcji doszło w 2015 roku, ale wulkan ten wybuchał 59 razy. Najsilniejsza erupcja miała miejsce w 1533 roku. Od wysokości 4700 m mamy już granicę wiecznego śniegu. Góra jest niesamowita i majestatyczna, jak się przekonam następnego dnia, a na razie trzymam mocno kciuki za moje dziecko!
Dla urozmaicenia robię spacer po okolicy. W miejscowym sklepiku nabywam cukierki z koką (ponoć!) i zaprzyjaźniam się przy hoteliku z lamami andyjskimi. Takie cukierki czy herbatka to ciekawostka regionalna, ponoć wspomaga się tym wspinaczy. Zawartość koki minimalna (jeśli w ogóle), ale i tak wolę nie ryzykować zabierania ich ze sobą – lecimy przecież potem do Stanów!
Rondador to urokliwe, klimatyczne miejsce, pełne regionalnych akcentów, z przemiłymi właścicielami, a do tego świetną kuchnią. Wspominam locro de papas czyli zupę ziemniaczaną z serem i awokado – mniam! Dzięki właścicielowi poznałam Francisco, lokalsa, który zaoferował mi następnego dnia przejażdżkę do parku narodowego, by zobaczyć Cotopaxi i pochodzić na tyle, by poczuć klimat miejsca. Mimo obaw o moje samopoczucie na wysokości, gdy dowiedziałam się, że wjedziemy na 3800 m n. p. m. -decyduję wyruszyć, bo jednak kusi mnie ryzyko!
Następnego dnia rankiem wjeżdżamy więc do parku, a potem do Laguna de Limpiopungo. To jeziorko otoczone górami, nad którym fantastycznie widać tę główną i największą – ośnieżone Cotopaxi. Podziwiając szczyt, myślę, że gdzieś tam pewnie schodzi Weronika…
Miejsce jest niezwykłe: kawałek prześwietlonej słońcem mimo rześkiego chłodu równiny, otoczonej górami, z doskonałym widokiem na Cotopaxi oraz z górskim jeziorem.
Gdy około 9.30 wracamy do Rondador, dostaję wiadomość, że Weronika weszła!!! Wspaniale, cieszę się ogromnie! Było ciężko, ale dała radę i są już wszyscy w schronisku, tym, z którego startowali. Teraz pozostaje już tylko czekać na ich powrót i …ruszamy do Baños!
Baños de Agua Santa
Do Baños chcą jechać wszyscy Ekwadorczycy. Ilekroć w czasie naszego pobytu mówiłyśmy komuś, że na koniec objazdu zmierzamy do Baños, wywoływało to zachwyt i jakby zazdrość. Baños znaczy po hiszpańsku łazienki (oznacza także toaletę i kąpiel), ale czyż według podobnej zasady nie są w Europie nazywane różne kurorty “u wód”? (Baden-Baden choćby) Baños to po prostu gorące źródła, które są jedną z głównych atrakcji tego uzdrowiska. Oprócz majestatycznych gór pasma Tungurahua (kolejna urocza nazwa!) i wynikających z tego wodospadów, niezwykłych widoków, tras wspinaczkowych i wędrówkowych oraz rozmaitych tyrolek i parków linowych.
W kierunku Baños zaplanowałyśmy podróż autobusem. Po zakończonej wspinaczce zostałyśmy podwiezione autem na autostradę i wysadzone przy przystanku, z którego – jak domniemywaliśmy wszyscy – pojedzie autobus do Baños. Oczekiwanie ze wszystkimi bagażami opłaciło się. Po jakichś 15-20 minutach (jeszcze nie zdążyłyśmy się znudzić ani zaniepokoić) przyjechał kolorowy autobus. Na każdym przystanku wyskakiwał z niego młodzieniec, asystent kierowcy, który zgarniał, zapraszał, namawiał, pakował bagaże i zagadywał. Słowem – instytucja, która u nas nie występuje. Jechałyśmy długo, ale też co to była za podróż! Tylu rozmaitych miejscowych, wiozących tak rozmaite rzeczy (ze zwierzętami włącznie), nie było łatwo zobaczyć w innych okolicznościach. Obok mnie siedziała na przykład lokalnie ubrana kobieta, która przędła całą drogę wełnę. W Ambato postój był długi i prawie wszyscy wysiedli (kierowca jednak uspokajał nas, że jedzie dalej), wkrótce wsiedli następni. Po około 3,5 godzinach jazdy dotarliśmy do Baños. Za jedyne 3,75$!
Miasto leży powyżej 1800 m n. p. m. i ma przyjemny klimacik miejscowości uzdrowiskowej. Składają się na to bary, restauracje, park z ratuszem, kościół na ładnym placu w centrum, sklepy, mrowie kramików ze słodyczami, karmelem i jugo de caña (sok z trzciny cukrowej), dużo biur turystycznych, oferujących różnej maści adventures, wypożyczalnie rowerów i innego sprzętu. Namierzamy sobie wypożyczalnię na jutrzejszą rowerową przygodę, jedzonko i … odpoczynek! Zwłaszcza Weronice jest potrzebny po sforsowaniu poprzedniej nocy taaakiej góry – prawie sześciotysięcznika!
Pailón del Diablo, diabelski wodospad
Wycieczka do Pailón del Diablo (Kocioł Diabła) jest obowiązkowym elementem zwiedzania okolic Baños. Po śniadaniu na balkoniku z widokiem na góry, bierzemy z wypożyczalni rowery, kaski, osprzęt i jedziemy do wodospadu. Wypożyczenie bardzo porządnych rowerów i kasków to 5$/dzień. W tę stronę droga w większości ma prowadzić z górki, hurra! A na drogę powrotną, jak zapobiegliwie zasięgnęłam informacji, można za opłatą załadować się z rowerem na ciężarówkę i wrócić. Widoki po drodze są … nie do opisania. Jest trochę wilgotno, nie gorąco. Mijamy kilka tuneli. Wzdłuż drogi rozlokowały się też atrakcje podobne jak w Mindo. Do wodospadu jest około 18 km.
Okolice wodospadu na rzece Pastaza są bardzo piękne – ciek jest jakby otoczony ze wszystkich niemal stron skałami, tworzy malowniczy niby tunel w dół, gdzie kłębi się spadająca woda. Schodzimy do niego z góry. Wykute kamienne schody zostały zaprojektowane tak, aby wtopić się w tropikalną scenerię. Trasa wiodąca stromymi, śliskimi schodami oraz przez podwieszane mosty, pozwala podziwiać z bliska potęgę natury i zachwycić się (tudzież nafotografować) do bólu.
Termas de la Virgen czyli gorące źródła w wieczornym deszczu
Nie iść się pomoczyć do term w Baños byłoby jak być w Rzymie i …
Po nieudanym podejściu do term Santa Ana (nieczynne w czwartki) odnajdujemy (już w deszczu) główne termy Baños, znajdujące się w centrum miasta, niedaleko kościoła – Termas de la Virgen. Uiszczamy 4$ wstępu i 1$ za czepek i próbujemy się gdzieś bezpiecznie rozebrać, co nie jest najłatwiejsze. Są komóreczki, gdzie się przebieramy, a cały dobytek niesiemy w skrzynce panu szatniarzowi i dostajemy numerek. Baseny są cieplutkie, jest ich kilka i każdy ma inną temperaturę. Najcieplejszy aż 42 stopnie i tam niestety, dałam radę tylko wejść na małą chwilkę. Zawierają siarczanowe wody termalne. W każdym razie – doświadczenie pławienia się w ciemnościach wieczoru, w deszczu, w bardzo ciepłych basenach było niezapomniane. Taka krzyżówka doznań.
Casa del Arbol
Casa del Arbol czyli domek na drzewie to miejsce, które niektórzy nazywają też “huśtawką na końcu świata”. Niby każda z tych atrakcji jest osobna, ale miejsce to samo. Mamy w planie wyruszyć tam następnego dnia rano, jesteśmy umówione w Terminale Turistico Baños.
Niestety, od wieczoru w termach chyba nie przestało padać. W każdym razie ranek wstaje mglisty i wilgotny, siąpi. Nie jest to fajna prognoza na panoramiczne atrakcje. A przecież miała być huśtawka z widokiem na wulkan Tungurahua… Tymczasem z 20-minutowym opóźnieniem wyruszamy jednak z Baños z młodym kierowcą. Casa del Arbol jest zamknięta! Wszyscy widać uznali, że przyjeżdżać tu w deszcz i mgiełkę to głupi pomysł. W końcu jednak wchodzimy.
No… pięknie jest, tylko niewiele widać. Zdjęcia będą tylko z pierwszym planem. Turyści są jednak nieugięci i już powoli zaczynają się zjeżdżać. A my – zbieramy się do odwrotu, by zdążyć na 11.30 na autobus do Quito.
O autobusach w Ekwadorze słów kilka
To temat, który wymaga swojej historii. Kilka razy już wspominałam o folklorze przejazdów autobusem dalekobieżnym. Autobusy tutaj są tanie, wygodne i kolorowe. Obsługujący je pracownicy – kierowca i pomocnik – bardzo się wczuwają w swoją pracę. Ich zadaniem jest chyba zwerbowanie jak największej ilości pasażerów. Załóżmy, że autobus ma odjechać o 11.30, to już co najmniej kwadrans wcześniej stoi na swoim stanowisku. Kierowca i pomocnik chodzą po placu; wołają, zachęcają i robią reklamę, by jak najwięcej osób wsiadło. Biletów w tym czasie jeszcze nie sprzedają, o nie! Teraz jest czas na reklamę. Jeśli pasażerów nie ma jeszcze odpowiednio dużo, to autobus odjedzie dopiero o 12! A jeszcze przy wyjeździe na wszystkich przejściach dla pieszych i skwerkach wyłapuje kolejnych podróżnych, którzy – o dziwo! – ciągle przybywają!
Po drodze również pomocnik zgarnia i zachęca wszystkich, wysiada, pomagając wsiąść tudzież zapakować rozliczne manele, z żywymi kurczakami włącznie. Bilety (jeśli nie są kupione w kasie) pan (pani) pomocnik sprzedaje w czasie jazdy, podchodząc do każdego z osobna. Płatność gotówką, biletów oczywiście nie daje. Na każdym większym przystanku do autobusu wchodzą rzesze handlarzy obnośnych, a ściślej – sprzedawców rozmaitego jedzenia. Po przejechaniu jednego przystanku i zrobieniu rundki po autobusie, wysiadają. Tak więc – pełna obsługa! Bardzo mi się podobały autobusowe podróże, znacznie bardziej niż komunikacja miejska.
O Ekwadorze, a konkretnie jego stolicy czytaj w poście:
Quito – stolica wysoko postawiona
Wkrótce ukaże się kolejny artykuł o wyprawie do Ekwadoru – o wyspach Galapagos, zapraszam do śledzenia strony!
Jeśli podoba Ci się, co napisałam, jeśli Ci pomogło lub zaciekawiło – zostaw choć mały komentarz. To dla mnie znak, że warto było posiedzieć parę godzin, by się z Wami podzielić moją pasją.
Jestem także:
www.facebook.com/Grażynabezobciachu
www.instagram.com/grazyna_bez_obciachu
Komentarzy - 14
Bardzo fajne i zabawne.Dzięki.Pozdrowienia .Ela
To zapraszam dalej! Dzięki, że jesteś!
Naprawdę fajnie się czyta! Jakbym jechała tym autobusem i wędrowała po targu!
Niezapomniane wrażenia! Dzięki!
Dzięki takim artykułom można oderwać się od szarej rzeczywistości. Poznać zupełnie inną kulturę, zwyczaje, tradycje. Podziwiać przepiękne krajobrazy tak odmienne od naszych. Chętnie przeczytam kolejne 🙂
Cieszę się, jeśli mi się udaje porwać Was ze sobą!
Muszę przyznać, że, moim zdaniem, jest to jeden z najciekawszych artykułów. Czytałam z dużym zainteresowaniem, trochę zazdrościłam tych przecudnych widoków, bo góry dla mnie… sama wiesz. Poza tym duże uznanie dla Weroniki. Pozdrawiam serdecznie, a z okazji dzisiejszych imienin życzę Ci dużo zdrowia, spełniania marzeń i nowych pomysłów na kolejne wyprawy.
Dzięki za życzenia! Góry są niezwykłe, ale dla mnie to najlepiej do patrzenia. A Weronika rzeczywiście “dała czadu”!
[…] Przez góry Ekwadoru. Otavalo, Mindo, Cotopaxi i Baños […]
[…] Przez góry Ekwadoru. Otavalo, Mindo, Cotopaxi i Baños […]
Od 2016 roku do dzisiaj bywam co roku w Ekwadorze, konkretnie w Otavalo. Jestem oczarowany przyrodą i krajobrazem. Z balkonu domu w którym mieszkam widzę górę Imabaura 4650 ma w oddali Cotapaxi, Cayambe, Cuicocha.
Bolesław
Jestem pod wrażeniem! To niesamowity kraj, prawda?
Bardzo fajnie się czyta, w przyszłym roku wybieram się do Ekwadoru i na wyspy Galapagos. Informacje pomogą mi w planowaniu podróży . Pozdrawiam
To życzę, żeby się wszystko udało, bo miejsca są niesamowite. Pozdrawiam!