Jordania długo nie była na mojej liście planów wyjazdowych. Jakoś wcześniej za mało o niej wiedziałam i nie umieszczałam jej wśród swoich marzeń podróżniczych. Aż tu… – zaczęło się od Zosi ze Smile Holiday, podobnie jak wyjazd do Gruzji, czy przed laty do Indii.
Do Jordanii pojechałam w marcu. W Polsce i Europie to niespecjalna pogoda na podróżowanie, tymczasem w Jordanii…! Pogoda okazała się bardzo różna, ale na ogół doświadczyliśmy ciepełka. Z jednym wyjątkiem – w momencie wylotu u nas (start Warszawa-Modlin) było cieplutko i słonecznie, na bluzę. A w Ammanie wieczorem i rano następnego dnia trzeba było zakładać kurtki. Potem już się ogrzało. Nawet na kąpiel w dwóch morzach!
O Jordanii
Jordania, a właściwie Jordańskie Królestwo Haszymidzkie leży na Bliskim Wschodzie, na Półwyspie Arabskim, a jego nazwa wywodzi się od nazwy rzeki, nad którą się znajduje. Jest to kraj muzułmański (islam sunnicki ma tu status religii państwowej), niemniej łączą się tu kultury i religie, z czego Jordańczycy bardzo są dumni. Najbardziej jednak cieszą się z tego, że jak sami twierdzą, to kraj bezpieczny i spokojny, a przy tym przyjazny dla obcokrajowców.
Podkreślanie tego nabiera znaczenia w zestawieniu z niektórymi sąsiadami Jordanii (Syria, Palestyna, Irak). W państwie tym panuje monarchia konstytucyjna, a obecnie panującym jest król Abdullah II. Szacunek do panujących widać na każdym kroku, w każdej instytucji i obiekcie – prywatnym czy państwowym. Potrójne zdjęcia panujących wiszą w widocznych miejscach.
Jordania sąsiaduje z Izraelem, Zachodnim Brzegiem Jordanu (Palestyna), Syrią, Irakiem i Arabią Saudyjską. Jej powierzchnia liczy 89 tys. km 2, jest więc ponad trzykrotnie mniejsza od Polski. Ma bardzo ograniczony dostęp do morza – poprzez Zatokę Akaba dochodzi do wybrzeża Morza Czerwonego na odcinku 27 km. Kraj składa się w większości z wyżyn, pustyń i półpustyń, a jego głównym problemem jest niedobór wody.
Na terenie Jordanii znajdziemy największą depresję na świecie (399 m p.p.m.) a źródła podają, że Morze Martwe leży nawet na poziomie 408 m poniżej poziomu morza.
Waluta jordańska JOD czyli dinar jordański jest bardzo silna, droższa od dolara amerykańskiego. W chwili, gdy tam byłam 1 USD wart był 0,7 dinara jordańskiego, tak więc za 100 dolarów dostałam po wymianie jedynie 70 dinarów. Jest to kurs sztywny.
Jordanię zamieszkuje ponad 7 milionów ludności i jest to młode społeczeństwo.
Amman
Przylecieliśmy do Ammanu wieczorem, więc poza wyczekaniem na wizy na ładnym, nowoczesnym lotnisku, niczego już w tym dniu nie zobaczyliśmy. Ranek wstał mocno rześki: bluza, kurtka i szalik! Najpierw wymieniliśmy pieniądze, a potem – na zwiedzanie!
Pierwszym punktem był meczet króla Abdullaha I zwany Błękitnym Meczetem. To duża i ciekawa budowla z niebieskimi dachami, pokrytymi mozaiką, bodaj największy meczet w Ammanie, który może pomieścić do 10.000 wiernych. Jako nie-muzułmanie mogliśmy go zwiedzać poza wyznaczonymi godzinami modlitw, odpowiednio przyodziani. Meczet nie jest zabytkowy – zbudowano go w latach 80. XX. wieku w hołdzie dla króla Abdullaha I.
W wejściu ciekawe sklepy z pamiątkami, które można było spenetrować w oczekiwaniu na dobranie brązowych habitów. Sala modlitewna jest ogromna, wysłana dywanami, a w niej tablica przypominająca o aktualnych godzinach modlitw oraz punkt wyznaczający kierunek Mekki.
Ciekawostką Błękitnego Meczetu (Jordańczycy podają to jako dowód ich tolerancji) było bliskie sąsiedztwo kościoła katolickiego. Świątynie dzielą się ponoć nawet parkingiem.
Sam Amman nie jest urodziwym miastem – stolica to nie najcenniejsze, co ma do pokazania Jordania. Miasto ma sporo nowoczesnych budowli, ale jest szarawe, rozciągnięte i poza centrum nie ma wiele do podziwiania. Najbardziej kolorowe punkty to bazar i Rainbow Street.
Podglądając coraz szerzej się rozciągającą panoramę na pozostający niżej Amman, autobusem wspinaliśmy się do Cytadeli. Cytadela Jabal Al-Qal’a pozostała miastu z czasów rzymskich, choć w znacznym stopniu jest zniszczona i niektórzy nazywają ją (nieco złośliwie) wzgórzem obsypanym kamieniami.
Udało się zobaczyć pozostałości po niegdyś imponującej świątyni Herkulesa, zbudowanej w tym miejscu za panowania Marka Aureliusza. To bardzo rozpoznawalny widok w Ammanie, Zwraca też uwagę Pałac Ummajadów, następców Rzymian (budowla pochodzi z ok. 720 rok naszej ery) którzy nie nacieszyli się nim długo, gdyż konstrukcja została zniszczona przez trzęsienie ziemi w roku 749 i w zasadzie nie została odbudowana.
Z góry, z cytadeli doskonale można było oglądać amfiteatr rzymski. Duży obiekt, umiejętnie odrestaurowany, jest przez niektórych uważany za najcenniejszy obiekt w mieście. Był wybudowany na 6 tysięcy widzów.
Dżerasz (lub Jerash) czyli rzymskie miasto
Czym jest Dżerasz, czasem znany pod pisownią Jerash? To zaskakujące swą wielkością i rozmachem starożytne rzymskie miasto, które w czasach antycznych nosiło nazwę Gerasa. Obecnie nazywa się je „Pompejami Bliskiego Wschodu”i bywa uznawane za najlepiej zachowane rzymskie miasto na świecie. To prawdziwa perełka!
Mimo tego jednak nie jest wpisane na listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, ze względu na bliskość współczesnych bloków (taką wersję nam przekazano). Pochodzenie miasta datuje się na około IV wiek przed naszą erą, choć spora część budowli powstawała nieco później. Dżerasz jest naprawdę bardzo rozległe, stanowi ogromne stanowisko archeologiczne. Oczywiście wchodzi się przez rozległą halę targową, z pokaźną ilością sprzedających przeróżne cudeńka i souveniry, a następnie wkracza się do miasta z rozmachem – przez okazała bramę.
Przez nieco podobną bramę się je opuszcza, a pomiędzy ciągnie się 800-metrowa ulica, wyłożona gładkimi kamieniami i ozdobiona potężnymi kolumnami. Zachwycają niezwykłe zdobienia, podstawy i zwieńczenia kolumn, fontanny wyglądające niczym pałace, potężne amfiteatry.
Zachwyt wzmagają pozostałości świątyń (np. świątynia Zeusa na wzgórzu, świątynia Artemidy), no i przede wszystkim TEATR! A właściwie nawet dwa! W jednym z nich stylowo poubierani ludzie grali na kobzach, dodając smaczku temu miejscu i demonstrując doskonałość akustyki.
Plac owalny, otoczony kolumnadą z I wieku n. e. również był niesamowitym fragmentem tego zespołu architektonicznego. A wszystkiego dopełniały kwitnące na żółto wiosenne kwiatki!
Jerash jest miejscem, gdzie łatwo dotrzeć z Ammanu. Jest oddalony o niespełna 50 km.
Morze Martwe – jak tam jest naprawdę?
Po ogromnej dawce piękna i historii, jakiej dostarczył nam Dżerasz oraz po pysznym posiłku, przemieściliśmy się do celu na zakończenie tego dnia – nad Morze Martwe. Z górki! Po drodze bowiem minęliśmy ciekawe miejsce, oznaczone jako poziom morza (sea level), a potem jeszcze jechaliśmy kilkanaście kilometrów, by osiągnąć depresję poniżej 400-metrową.
Hotel za to nie wpędzał w depresję (Dead Sea SPA Resort) – był naprawdę dobry, więc perspektywa 3 nocy w tym miejscu, w zestawieniu z atrakcjami plażowania nad Dead Sea, bardzo cieszyła.
Morze Martwe rozpościerało się w dole przed nami, choć nazwa morze nie jest do niego najbardziej adekwatna. Po drugiej stronie widać było Izrael, a wieczorem – światła Jerozolimy.
Morze Martwe jest w zasadzie słonym jeziorem bezodpływowym. Na jego dnie mają znajdować się ruiny biblijnej Sodomy i Gomory. To z tego miejsca, jedyny sprawiedliwy czyli król Lot, został wyprowadzony, by mógł ocaleć z zagłady. Niestety, jego żona za złamanie zakazu oglądania się za siebie, została zamieniona w słup soli. Tyle biblijnej opowieści. Rzeczywistość i nauka mówią, że Morze Martwe (lustro jego wody) znajduje się ok. 400 m poniżej poziomu morza (źródła nie są zgodne – podają od 408-430 m). Średnie zasolenie Morza Martwego wynosi 26%, przy średnim zasoleniu pozostałych oceanów na poziomie 3%.
Z tego wynika, że Morze Martwe jest rzeczywiście martwe – nie ma w nim ryb ani roślinności, a jedynie niektóre rodzaje alg. Panuje tu za to specyficzny, przyjazny mikroklimat. Ciśnienie jest wyższe niż normalnie, jednak nawet osoby z problemami kardiologicznymi czują się tu doskonale. Być może wpływa na to wyższa o 10% zawartość tlenu w powietrzu oraz nasycenie powietrza parą zawierającą sól i inne pierwiastki. Nie poparzy nas też raczej słońce – być może z powodu grubszej o 400 m warstwy ozonowej.
Atrakcjami plażowania w morzu były okłady z ciemnej, tłustawej glinki. Stała przygotowana w dużym cebrzyku, by zaczerpnąć i dokładnie się nią wysmarować. Wkrótce wyglądaliśmy jak wytarzane w błocie prosiaki lub banda niesfornych dzieciaków! Po seansie okładów należało zanurzyć się bądź popływać w wodzie, by przy okazji zmyć (peeling!) zasychające czarne okłady. Woda była gęsta od soli i przypominała ciepły olej. tak że trudno się było zanurzyć. Człowiek unosił się na powierzchni jak korek. Najlepiej pływać na plecach, wtedy harmonijnie i łagodnie jesteśmy unoszeni przez wodę, możemy spokojnie pomachać dłońmi czy stopami, a nawet poczytać książkę. Sprawdziłam! Gorzej, gdy chcemy się podnieść lub przerzucić na brzuch – wtedy to już nie jest takie łatwe!
W Morzu Martwym nie wolno nurkować; zachłyśnięcie się wodą lub zalanie oczu może być niebezpieczne. Również zażywanie kąpieli na świeżo ogoloną skórę (bądź z rankami) może nie być przyjemne. Natomiast skutek glinki był bardzo budujący – skóra naprawdę stawała się gładsza i natłuszczona! Jak SPA to SPA!
Kolejne niezwykłości Jordanii, te, na które najbardziej czekałam, wciąż jeszcze były przed nami. Petra, pustynia Wadi Run… Lecz o nich – w następnych odcinkach mojej jordańskiej przygody. Bądźcie ze mną!
Dziękuję mojej przemiłej towarzyszce tej podróży, Grażynce (cóż za urodzaj Grażyn!) za fajny wspólny czas. I – oczywiście – Zosi, inspiratorce tego wyjazdu!
Komentarzy - 9
Bardzo interesująca relacja. Od razu wróciły wspomnienia. I czekam na cd. 🙂
Dzięki! Ciąg dalszy nastąpi!
Super się czyta Pani relacje,wracają wspomnienia….
Wspomnienia są zawsze bez wad! I one są też motorem moich relacji. Pozdrawiam!
Ciekawa relacja, szczególnie na temat zabytków architektury. Błotko OK, czego nie można powiedzieć o brązowych ubrankach. Pozdrawiam.
Błotko ma cudowne działanie! Naprawdę! A brązowe ubranka – no, cóż, takie realia…
Nigdy nie ciagnelo mnie do zwiedzania krajow arabskich, glownie z obawy o bezpieczestwo. A tu prosze – nie pomyslalabym, ze Jordania jest krajem bezpiecznym! I mozna milo spedzic czas 🙂
[…] hitami pokazała nam kilka innych swych uroków. Część opisałam wcześniej w artykule Hello, Jordan! Amman, Dżerasz i Morze Martwe czyli początek przygody. To opowieść o pierwszych dniach naszej wyprawy do […]
[…] wydatkami na miejscu. Odsyłam was, moi kochani czytelnicy, do 2 blogowych artykułów o Jordanii: Hello, Jordan! Amman, Dżerasz i Morze Martwe czyli początek przygody oraz tego o największych jordańskich skarbach, Petra i pustynia Wadi Rum – dwie wisienki na […]