Rio Negro to największy z dopływów Amazonki. Stanowi razem z nią sieć rzek, rozgałęzień, lasów i wysp zwanych Puszczą Amazońską. I naprawdę tam byliśmy!

Amazonia jest często nazywana płucami ziemi. Jest cudownym światem, potężnym ekosystemem o wręcz magicznym statusie wśród wszystkich podróżników. To największy las deszczowy na świecie, który swoim obszarem zahacza o Brazylię, Kolumbię, Peru, Surinam, Gujanę i Gujanę Francuską, Wenezuelę i Ekwador. Sama Amazonka ze wszystkimi dopływami ma więcej wody niż wszystkie następne w rankingu 8 rzek razem. Rio Negro to jej największy lewy dopływ – liczy sobie 2250 km długości.

Dziś z perspektywy czasu stwierdzam z dumą : Tak! Byliśmy w Amazonii! Wspominam, choć krótko, wyjazd z 2020 roku, zawieruszony we wspomnieniach z podróży, ale przecież do dziś nieopisany na blogu.

Amazonia – dla kogo?
Przede wszystkich dla amatorów dalekich podróży. Dla tych, co się w młodości naczytali “Tomka…” Spodoba się miłośnikom przyrody, choć ci, którzy liczyli na poznanie miejsc z filmów dokumentalnych trochę się zawiodą. Trzeba spędzić mniej więcej 2 tygodnie na łódce, żeby dostać się do najodleglejszych, dziewiczych miejsc w Amazonii. W Manaus w porcie nie brakuje statków, na które można się zaokrętować, żeby wyruszyć w głąb Amazonii. Spanie na hamaku zwiastuje wielką przygodę, ale informacja o tym, że wtedy zamieniamy się w żer dla komarów, jest już mniej nęcąca. Ciekawe, ile litrów DET trzeba byłoby na siebie wylewać?
Goniąc marzenia
To było nasze marzenie – Amazonia…! Pojechać, zobaczyć, poczuć. Kwintesencja egzotyki w naszych głowach. Kiedy więc zaczęliśmy planować podróż do Ameryki Południowej na wiosnę 2020, było pewne, że musi zawierać choćby kawałek Amazonii. Do odkrywców z prawdziwego zdarzenia trochę nam brakuje, a więc – Amazonia w wersji light!

Do Manaus przylecieliśmy z Salvador de Bahia przez São Paulo. Chciałam sprawdzić z ciekawości, ile jest kilometrów drogą z Salvadoru do Manaus. Próżny trud – do Manaus nie prowadzą ŻADNE drogi. Dotrzeć tu można tylko samolotem lub wodą. To tylko około 1500 km od Belem, ujścia Amazonki do Atlantyku, czyli 3-5 dni na wodzie i już jesteśmy! Manaus to port oceaniczny, który leży 1500 km od oceanu, a jednak wpływają tu statki dalekomorskie. To zawsze bardzo fascynowało Piotra. Pisałam o Manaus i naszej podróży po Brazylii w Przez Brazylię bez rytmu samby
Najpierw Manaus
To duże miasto, stolica stanu Amazonas. Zatrzymują się tu wszyscy wędrowcy, co wyruszają spróbować Amazonii, w jakimkolwiek by nie było zakresie.
Manaus przeżywało swą świetność w drugiej połowie wieku XIX i początkach XX, kiedy ta okolica miała światowy monopol na produkcję kauczuku z naturalnego kauczukowca. Powstały wtedy gigantyczne fortuny (przysłowiowo mówiło się, że tutejsi bogacze wysyłali swoje pranie do Europy) oraz wiele udogodnień i pięknych obiektów w mieście. Wykradnięcie przez Brytyjczyków nasion kauczukowca do Malezji, a także wynalezienie syntetycznego kauczuku spowodowało, że od około roku 1913 ceny tego surowca gwałtownie spadły, a wraz z nimi upadał okres tutejszej prosperity.
Przed podróżą, poza spacerem po Manaus, polecam Targ Mercado Adolpho Lisboa zwany też mercado publico, którego niektóre pawilony powstały już w roku 1883, a całość w stylu art nouveau wzorowana była na paryskich halach (les Halles) i powstała na początku wieku XX. Fiu-fiu! Mamy więc tradycję samego budynku, jednak najpiękniejsze, zawsze i wszędzie pod każdą szerokością geograficzną jest to, co w środku – targ! I to jaki!


Najbardziej powaliły nas ryby. Nigdy w życiu nie widziałam takich odmian i okazów. Do tego cała osobna hala bananów, a i innych owoców pełen wypas. Kupiliśmy czarny pieprz (całe 0,5 kg), kiść bananów i specyfik na komary.

Port dalekomorski w Manaus to spektakl sam w sobie. Jest pełen większych i mniejszych statków, stwarzający możliwość podejrzenia podróżnych, którzy odbywają wędrówkę wodą. A ten sposób podróżowania to w tych okolicach jeden z głównych. Więcej o porcie i o samym Manaus znajdziecie we wcześniejszym, wspomnianym już poście Przez Brazylię bez rytmu samby

Autobusem, po uzbrojeniu się w różnego asortymentu zapasy, ruszyliśmy po przygodę do amazońskiej dżungli. Najpierw pokonując most na Rio Negro, potem odcinek szosą, następnie cholernie wyboistą drogą szutrową, by w końcu przesiąść się na łodzie.

Do momentu “zaokrętowania” przejechaliśmy około 70 km. Potem przesiadka ze wszystkimi bagażami, by wsiąść na proste łodzie silnikowe – jedna dla nas, drugą popłynęły bagaże. Trochę trwała ta przesiadka!

Płynęliśmy około pół godziny (może trochę więcej?), gdy wreszcie łodzie spłynęły w bok z głównego kursu rzeki i zobaczyliśmy przystań na dość wysokim brzegu rzeki, od niej poprowadzone na palach pomosty i trzcinowe zadaszenia. Tablica z surowych desek informowała, że dotarliśmy do celu: TARIRI AMAZON LODGE.

Tariri Lodge czyli 2 dni i 2 noce w amazońskiej dżungli
Najpierw o samym miejscu: znaleźliśmy się w sercu amazońskiej natury, nad samą rzeką Rio Negro, poszerzoną w tym miejscu i noszącą nazwę jeziora Acajatuba. Tariri Lodge to specyficzne siedlisko turystyczne (nazwać je hotelem byłoby stanowczo przesadzone), prowadzone rodzinnie przez 2 braci i ich rodziny.

Tariri jest położone na wysokim brzegu rzeki, od pomostu trzeba ostro wspinać się do góry, ale i tak całe stanowi drewnianą konstrukcję na palach – od werandowej restauracji poczynając, po wszystkie 10 domków, ścieżki między nimi, aż po strefę wypoczynku z hamakami i niesamowitym widokiem na rzekę. Te tereny to igapo – nieprzetłumaczalne słowo oznaczające “las korzeniowy”, tereny zalewane okresowo wodą, nawet do 6 miesięcy w roku. Tariri może przyjąć maksimum 24 osoby w rzeczonych 10 chatach. Powitano nas sokami owocowymi, a wkrótce posiłkiem – była już dawno pora na obiad.

Wyprawa na piranie była pierwszą (po samym przybyciu i zasiedleniu tego niezwykłego miejsca) przygodą nad Rio Negro. Po południu wypłynęliśmy canoe z motorowym napędem na przejażdżkę po okolicy. Oglądaliśmy z wody gospodarstwa lokalnych mieszkańców (niezbyt liczne, to nie jest zaludnione miejsce), a nawet cmentarz. Byliśmy pod wrażeniem specyfiki życia tutaj – podstawą normalnego funkcjonowania jest posiadanie łodzi. Bez niej nie pojedziesz ani do lekarza, ani po zakupy. Ba! Nawet w ostatnią drogę zawiozą cię łodzią…


Gdy dopłynęliśmy już w wybrane przez naszego tutejszego przewodnika miejsce, zaczął się połów piranii! A na co się łowi piranie? Na świeże kawałeczki mięsa z kurczaka! Przygotowano je dla nas, podobnie jak proste wędki. Wyniki były różne – rekordzistka złapała aż 4 piranie. Piotr złowił 2, niektórzy – w tym ja – żadnej. W każdym razie ilość wszystkich złowionych ryb była na tyle zadowalająca, że zapowiedziano nam je następnego dnia na obiad.

Wyprawa do dżungli na podziwianie ekosystemu
Pod opieką szefa, uzbrojonego w maczetę, mieliśmy następnego dnia wyruszyć w dżunglę. To miała być z założenia wyprawa w niedaleką okolicę, by zobaczyć jak wygląda las deszczowy, jakie okazy roślin i zwierząt możemy tam spotkać. By wejść do takiego lasu, musimy uzbroić się w pełne stabilne buty, długie spodnie i rękaw, nakrycie głowy, kolory najlepiej zbliżone do natury.

Dżungla, choć jej namiastki miałam już okazję w paru miejscach zobaczyć (Kuba, Gwadelupa), zawsze zaskakuje – to gąszcz i plątanina roślin, jedne wyrastają na bazie drugich, to feeria zieleni, jakiej nie da się nigdzie indziej zobaczyć. Trzeba przeżyć. To oaza owadów i ptactwa. Jest niezwykła,

Wyprawa łodziami po gęstwinie odgałęzień Rio Negro
Przejażdżka była głównie piękna – dwa światy; rzeczywisty i odbity w wodzie, dawały zachwyt i lekkie poczucie nierzeczywistości. Odbyliśmy ją jeszcze przed obiadem, po powrocie z eksplorowania dżungli. Zdjęcia powiedzą więcej niż słowa. I nawet lekki niespodziewany deszczyk nie zepsuł grupie nastrojów.



Wioska o nazwie 15 września
Powiecie, że nie ma takiej wioski – no, bo kto słyszał taką nazwę? A jednak! W odległości kilkudziesięciu minut drogi łodzią od Tariri powstała wioska nad brzegiem rzeki, której nazwą została data jej założenia, 15 de setembro.

Zawieziono nas tam, łodziami rzecz jasna. Trochę dziwnie było wyobrazić sobie codzienne życie w tej wsi, spokojne, niczym niezakłócone, z jednym skromnym sklepem, kościołem i szkołą. Życie skupione głównie na połowie ryb i skromnej uprawie. Większość z nas pędzi tryb życia goniony i mocno wypełniony.


Jednak zostaliśmy tam podjęci nawet przez dzieciaki szkolne, które pod okiem nauczycielki zainicjowały tańce i śpiewy. Kupiliśmy potem jakieś souveniry w ich sklepiku, by wspomóc szkołę, a przyznam, że nabyta tam duża maska na twardym liściu palmy przejechała z nami tysiące kilometrów, by dołączyć do naszej kolekcji masek i dumnie tam wisi.

W drogę powrotną ruszyliśmy tuż przed zachodem słońca i to był efekt dodany – było tajemniczo, cicho, a światło dawało niezwykłe efekty. Zamiarem było poszukanie aligatorów, ale niestety, akurat te zwierzaki nie chciały nam się z Rio Negro pokazać. Za to przejażdżka w gęstniejącej ciemności miała wiele uroków.

Czym nas zaczarowało miejsce nad Rio Negro?
- swoim zagubieniem gdzieś w puszczy i przynależnością jakby do innego świata
- zwierzętami! Na miejscu żyły sobie spokojnie małpy, przylatywały jak do siebie przepięknie kolorowe papugi, tukany i inne ptaki. Małpy uwielbiały wręcz towarzyszyć wędrowcom! Raz udało nam się nawet zobaczyć kapibarę, łażącą sobie i ryjącą pod naszym ścieżkami na palach


- pysznymi posiłkami (piranie okazały się smaczne) i fajną atmosferą wspólnych wieczorów
- przyjazną, sielsko-rodzinną atmosferą, widać było, że właściciele cenią turystów i chcą ich uhonorować (jednego dnia rankiem Ermano powitał nas w białej koszulce z czerwonym orłem i napisem POLSKA – powiedziałam mu, że jest bardziej polski, niż Polacy)

- spokojem i życiem w zgodzie z naturą
- stosunkowo dobrymi warunkami w domkach (łazienka, prąd włączany w czasie, gdy przebywaliśmy w chatach) – nie można było narzekać, na bycie daleko od cywilizacji; tylko spać chodziliśmy jednak wcześniej


- wspaniałą wodą w rzece do porannego pływania – to bardzo sobie chwalił Piotr
- widokami, zwłaszcza podczas pływania łodziami po rzece przed zachodem słońca


Dziękuję wszystkim, co mi towarzyszyli w wyprawie nad Rio Negro w 2020 (kochani! cały czas we wspomnieniach!) Piotrowi – piękne dzięki za większość zdjęć. Jesteś wielki!

Jeśli podoba Ci się, co napisałam, jeśli Ci pomogło, zaciekawiło lub choćby wywołało emocje (jakiekolwiek!) – zostaw komentarz. To drobny gest uznania lub wręcz przeciwnie, ale znak, że JESTEŚ!
Obserwuj moje podróże. Jestem także:
Komentarzy - 5
Grażynko też jesteś wielka.Wspomnienia to cudna sprawa.Nie umierają.Pozdrawiam.Teresa
Dzięki! Teresko, również pozdrawiam!
Podziwiam i zazdroszczę, nasze pokolenie znające egzotykę np z “Tomków…” mogło tylko marzyć o takich podróżach, a tu proszę…Grażynka przeżyłaś na własnej skórze
Pozdrawiam serdecznie
Jola
Te wszystkie przeżycia i te zobaczone miejsca dodają nam powera. I zawsze z nami będą! Prawda?
Zauroczylo mnie zdjecie “świat odbity, świat wspaniały…”
Magiczne!
Ala