W podróży

Geiranger, Bergen i Stavanger czyli Norwegia z wody

Fiordy norweskie – wreszcie tu dotarliśmy!

W dodatku udało się je pooglądać w najlepszy ze sposobów – z wody, ze statku! Zobaczyć fiord Geiranger, podejść pod lodowiec Briksdal, zobaczyć Bergen i Stavanger, przepłynąć fiordem Lysefjord – bezcenne!

Nasza wyprawa cruiserem z Kilonii do Hellesylt została opisana przeze mnie w poście Rejs wycieczkowcem – co nas kręci prócz zwiedzania?, przede wszystkim od strony gościa wielkiego wycieczkowca.

Hellesylt było malutkim portem, można by rzec wioseczką, do której wpłynął fiordem nasz potężny Costa Firenze. Było miejscem najbardziej wysuniętym na północ w całej naszej wyprawie. Niesamowite wrażenie zrobił poranek, kiedy po obudzeniu się ujrzeliśmy zielonoszarą ścianę fiordu i niewielką zatokę. Pierwsze, co cisnęło się na usta to Jak on się tu zmieścił?

To zdjęcie jest trochę kiepskie, ale pochodzi z telewizora w kabinie na Costa Firenze, gdzie w telewizji pokładowej wyświetlano różne rzeczy, między innymi trasę statku

Geiranger – miejsce zagrożone?

O Hellesylt nikt prawie nie słyszał. To rzeczywiście mała wioska w gminie Stranda w hrabstwie Møre og Romsdal w Norwegii, leżąca u szczytu Sunnylvsfjorden, który jest odgałęzieniem Storfjorden, od którego z kolei nieopodal rozgałęzia się bardziej znany Geirangerfjorden. Już widzę, jak od tych nazw łapiecie się za głowę! Faktem jest, że przypłynęliśmy do Hellesylt, aby zejść na ląd na zwiedzanie tego kawałka Norwegii, a potem ponowne zaokrętowanie miało się odbyć w Geiranger. My razem z Zosią mieliśmy dotrzeć tam po wycieczce panoramicznej po okolicy i zdobyciu lodowca Briksdal.

Jakie niebezpieczeństwo czai się nad Geiranger?

W latach osiemdziesiątych XX. wieku, pewien mężczyzna, wychowany w tych okolicach jako młody chłopak, wrócił w rodzinne strony i stwierdził, że szczelina w pobliżu góry Åkneset, którą pamiętał z dzieciństwa, znacznie się powiększyła. Narobił wokół sprawy hałasu , udało mu się zainteresować nią dziennikarzy. Na podstawie zagrożenia, jakie mogło przynieść skalne osuwisko (ogromna fala, tsunami, które zalewa Geiranger, Hellesylt i okoliczne miejscowości) powstał nieco później film katastroficzny Fala (Bolgen). Bardzo dobry film, który widziałam, nim jeszcze dobrze wiedziałam, gdzie leży Geiranger i okoliczne fiordy. Główną rolę bohaterskiego geologa gra w nim Kristoffer Joner. To jednak tylko film, skąd więc cała panika?

Odkrywca szczeliny przy górze Åkneset spowodował jednak, że od roku 2007 roku jest ona pod obserwacją geologów Całodobowego Centrum Ratunkowego w Stranda. Niektórzy mówią więc, że geologicznie jest to najniebezpieczniejszy teren w Norwegii, a góra Åkneset została uznana za obiekt wysokiego ryzyka. Na fiordzie Geiranger pojawiają się szczeliny.

W drodze na Briksdalsbreen

Po wyokrętowaniu ruszamy autobusami na przejażdżkę po tym kawałku Norwegii. Po drodze imponujące góry, a wśród nich jeziora i małe kolorowe domki – symbole Norwegów na wypoczynku. Wreszcie jesteśmy pod schroniskiem. Jest tam duży parking, restauracja Briksdalsbre Fjellstove (zjemy w niej obiad wracając), a pod sam lodowiec prowadzi kilkukilometrowy, szutrowy szlak. Idzie się dobrze, po drodze podziwiamy mostki, wodospad Kleivafossen, skały, ciekawą roślinność. Jest trochę przewyższenia i można się zasapać, ale to dobry rozruch.

Prawie jak zaczarowany las! W drodze pod lodowiec Briksdal.
Wodospad Kleivafossen, w drodze pod lodowiec Briksdal

Wzdłuż całego szlaku rozstawione są liczne tablice informacyjne, pokazujące między innymi miejsca, w których czoło lodowca znajdowało się w określonych latach. Pod samym Briksdal odpoczniemy na polance nad górskim jeziorkiem i naoglądamy się lodowca do woli. Skrzy się jak puch i bieleje w słońcu nieco powyżej.

Oto i on – jęzor lodowca Briksdal

Lodowiec, niestety, szybko się topi! Briksdal jest jedynie częścią, jednym z wielu języków największego europejskiego lodowca – Jostedal. Trzeba spieszyć się z jego odwiedzeniem, bo jęzor lodowca powoli grozi oderwaniem i już za kilka lat może nie być co tutaj oglądać. Od pewnego czasu nie można już wchodzić na sam lodowy jęzor. Szlak znajduje się na terenie Parku Narodowego Jostedalsbreen. Lądem można tam dojechać, kierując się na miejscowości Stryn, później Olden.

Stryn

Potem jeszcze zaznaliśmy odrobiny zimy w Norwegii (była końcówka maja!), wjeżdżając nieco wyżej, a na koniec przygody z Geiranger zatrzymaliśmy się we Flydal – mieliśmy przepiękny widok z góry na fiord, w którym stał sobie nasz statek, Costa Firenze, całkiem nieduży z tej perspektywy!

Gdy zbliżaliśmy się po wycieczkach do statku, Zosia miała w zwyczaju mówić: O, jest nasza Kosteczka! (to od Costa). Na co Piotr odpowiadał zwykle: Ładna mi Kosteczka…! Toż to kawał gnata!

Fiord Geiranger w swoim najpiękniejszym wydaniu miał nam się dopiero zaprezentować przy wypłynięciu. Było już dość późne popołudnie, zrobiło się trochę chmurno i surowo. Fiord ma długość 15 kilometrów i otoczony jest stromymi, skalistymi zboczami, po których spływają liczne wodospady, z najokazalszym Wodospadem Siedmiu Sióstr. Fiord został w 2005 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Staliśmy sobie na dziobie statku, który płynął wśród stromych szarozielonych zboczy, w majestatycznym pięknie wody, skał i powoli gasnącego słońca.

Bergen – brama do fiordów

Do Bergen statek wpływał mniej więcej wtedy, kiedy się powoli budziliśmy w kabinach. Mijaliśmy wysepki – zabudowane, niektóre połączone mostami, wreszcie wpłynęliśmy do portu.

Widok na port w Bergen

Bergen to drugie po Oslo największe miasto Norwegii, w którym mieszka ponad 280 000 osób. Jego początki datuje się na 1070 rok, kiedy to powstała w tym miejscu osada. Osada ta stanowiła (wówczas i jeszcze sporo później) największe i główne miasto Norwegii oraz jedno z najważniejszych miast Ligi Hanzeatyckiej. Dziś Bergen stanowi ważny ośrodek administracyjny, naukowy i kulturalny, świetnie położony na zachodnim wybrzeżu kraju, na styku Morza Północnego i Morza Norweskiego. Miasto ma silne poczucie wartości i niezależności.

Ciekawostką jest jego pogoda – ponoć może tu padać i 200 dni w roku! Uznałam więc nas za szczęściarzy, bo trafił nam się ładny, słoneczny dzień, 23 maja 2023 roku.

W Bergen spędziliśmy jeden dzień. Nie uzurpuję więc sobie do stworzenia przewodnika w stylu: Co warto zobaczyć w Bergen? Ja podzielę się tylko swoimi wrażeniami z wędrówek po tym mieście na trasie: port – stara dzielnica z drewnianą zabudową – targ rybny – teatr – pomnik Griega – jezioro – dzielnica Bryggen – wzgórze Fløyen – spacer po mieście – port.

Zaczęliśmy od historycznego centrum Bergen, Bergenhus, położonego po północno-wschodniej stronie zatoki Vågen. Dzielnica starych, tradycyjnych domków, leżąca niedaleko od terminalu portowego, bardzo nas ujęła. Większe i mniejsze domeczki, pięknie odrestaurowane, choć pewnie nie wszystkie zamieszkałe, służą często turystom. Stamtąd przeszliśmy powoli w stronę teatru, by obejrzeć dość kontrowersyjny pomnik Ibsena, a potem do parku w pobliże jeziora, by z kolei podziwiać na pomniku Edvarda Griega, muzyka i kompozytora, który bardzo promował Bergen i wiele tu dokonał.

Specyficzny w wyglądzie (na tym pomniku) wielki dramaturg, Ibsen. W tle – teatr
Edvard Grieg, kompozytor mocno związany z Bergen

Najstarszą budowlą w Bergen, z historią sięgającą pierwszej połowy XII wieku, jest Kościół Mariacki (Mariakirken), kamienny, pierwotnie romański, później rozbudowany w stylu gotyckim, z dwiema bliźniaczymi wieżami. Znajduje się on w okolicy Bryggen.

Drewniana uliczka wśród drewnianych domów w Bryggen

Bryggen zaś to obowiązkowy punkt zwiedzania Bergen – pełna drewnianych domków i obiektów część miasta nad zatoką, w której niegdyś zamieszkiwali robotnicy i rybacy, a z czasem zamieniono w magazyny ryb i zboża. Stanowią ją budynki, powstałe na skutek działania Ligi Hanzeatyckiej, która w XIV wieku stworzyła w Bergen placówkę handlową.

Bryggen to jakby mini-miasteczko z czasów suszenia dorsza. Przyjemnie tu pochodzić między drewnianymi domkami, warto też odwiedzić Bryggens Museum i Muzeum Hanzy. Ta część miasta była kilkakrotnie trawiona przez pożary, ale została odbudowana. Od 1979 roku Bryggen znajduje się na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Dolna stacja kolejki na wzgórze Fløyen
… i sama kolejka!

Wzgórze Fløyen i wjazd na nie kolejką to także niezaprzeczalna atrakcja miasta. Nam się podobało! Tak naprawdę Fløyen jest tylko jednym z siedmiu wzgórz otaczających Bergen i liczy sobie 399 m wysokości. Kolejka linowo-terenowa wwiozła nas na górę, a tam … liczne trasy spacerowe i trekkingowe, fantastyczna panorama miasta (z świetnie widoczną w porcie naszą Costą!) oraz … kozy! Kózki mające swoje imiona, domki, rozkładające się na ścieżce jak paniska i podgryzające turystom kanapki! I… trolle!

Kózki na wzgórzu Fløyen. Zadomowione.
Panorama ze wzgórza Fløyen. Czy widzicie nasz kruzer, naszą Kosteczkę?

W Bergen jeszcze jeden zabawny szczegół nam się spodobał: obok stylowego Mac Donalda, już na dole, po zjechaniu ze wzgórza, znajdowała się budka z hot dogami z mięsa renifera! Koniecznie postanowiliśmy spróbować. Niezłe!

Mac Donald bywa w różnych lokalizacjach. Tutaj – stylowo!
A to budka, w której nabywam hot dogi z renifera!

W Bergen odbyliśmy jeszcze trochę spacerów, penetrowanie hali rybnej i zakup odrobiny kawioru norweskiego, wreszcie – zaokrętowanie i wypłynięcie. A wszystko to – na szczęście przy bardzo sprzyjającej pogodzie. Nietypowo bergeńskiej.

Jeszcze kawałek stylowo-norweskiego Bergen, w drodze do portu
Odwieczny symbol i produkt lokalny Bergen – suszony dorsz

Stavanger i Lysefjord

Kolejny ranek i kolejne miejsce – wpływamy do Stavanger!

Wpływamy do Stavanger!

Wita nas wiele wysp, nabrzeży i wysepek z ciekawą norweską zabudową. Czasem klasyczną, a czasem całkiem nowoczesną. Schodzimy na ląd z bardzo sprecyzowanym planem – przesiadamy się na lokalny mniejszy statek i płyniemy oglądać bodaj największą atrakcję tej okolicy, Lysefjord. Pogoda, niestety, nie jest dla nas aż tak łaskawa, jak w Bergen. Tym razem słońca nie ma, więc fiord okaże się dla nas raczej surowy niż “jasny” (jego nazwa pochodzi od słowa lyse – jasny; fiord jest bowiem otoczony stromymi, granitowymi górami o jasnym kolorze). Za to jest zimno!

Lysefjorden

Wypływamy z portu, niedaleko miejsca, gdzie stanął nasz macierzysty statek. Mijamy ciekawe wybrzeże, na którym pojawiają się kolorowe domki, potem nieduże wysepki. Rozpoznajemy charakterystyczne hodowle łososia. Wzdłuż brzegów wiele zakotwiczonych łodzi różnego rodzaju – to tutaj ważny element transportu. Pomost i łódź.

Fiord, położony na wschód od Stavanger, ciągnie się na długości 42 kilometrów i w najgłębszym miejscu liczy sobie 422 metry. Krajobraz jest surowy, a potęguje to chłód – im dłużej na wodzie, tym większy. Bez ciepłych ubrań wyglądalibyśmy marnie abo siedzieli pod pokładem statku. Nie po to jednak tu jesteśmy, więc zakładamy na siebie coraz to więcej.

Woda i skała…
Było zimno, co tu kłamać. Czapka zdjęta do zdjęcia, bo normalnie były jeszcze na niej 2 kaptury. Beatka i Monika też zmarznięte…

Granitowe zbocza fiordu wznoszą się na około kilometr wysokości, a skaliste, wysokie brzegi fiordu są praktycznie niezamieszkałe. Dopiero na końcu fiordu znajduje się wioska, Lysebotn. Zainteresowanie wzbudza most przerzucony ponad fiordem, a zwłaszcza wiszący na nim ludzie – trwają jakieś prace naprawcze. Pięknym widowiskiem jest również wodospad. Niesamowity i imponujący. Statek specjalnie podpływa bliżej brzegu. Wtedy jest też okazja obejrzeć kozy na skałach.

Most nad Lysefjorden. Ten punkcik po lewo od przęsła to człowiek.
Kozy są wszędzie. Jak motocykle.

Kolejnym cudem natury jest również klif Preikestolen czyli Ambona Z wód Lysefjordu wyrasta na wysokość 604 metrów niemal pionowa skała, a na jej szczycie – prostokątny płaski taras o powierzchni ok. 600 metrów kwadratowych.

Preikestolen czyli Ambona. To ta skała z prostokątnym zwieńczeniem – jest tam płaski taras skalny o powierzchni około 600 m2. Z widokiem!

Z wody wygląda niesamowicie, ale dużo bardziej zapiera dech na zdjęciach czy pocztówkach z góry, ze skał powyżej Preikestolen. Niestety, tylko na pocztówkach dane mi było to zobaczyć, choć ponoć trasa trekkingowa na klif jest całkiem osiągalna. Może kiedyś…

Uwaga! To niestety tylko zdjęcie pocztówki, zrobione w Stavanger. Preikestolen czyli Ambona z góry. Musiałam to zamieścić, bo chciałabym tam kiedyś wejść…

I tak, płynąc wśród pionowych niemal skał, doświadczyliśmy niezwykłego, przejrzyście szarozielonego piękna natury, pełnego majestatycznie drgających odbić gór w wodzie.

Stavanger

Po trwającym około 2-3 godzin rejsie schodzimy do miasta. Stavanger liczy sobie ponad 140 tys. mieszkańców, to miasto portowe i gmina leżąca na południowo-zachodnim wybrzeżu Norwegii. Jest tu nawet polski konsulat. Zresztą w Norwegii Polacy są najliczniejszą mniejszością!

Gamle Stavanger czyli białe Stare Miasto. Padał deszcz!

Stavanger nazywane jest Norweską Stolicą Ropy Naftowej, stanowi prężnie rozwijający się ośrodek biznesu. Najstarsza część miasta czyli Gamle Stavanger, ujmie nas tradycyjnymi, drewnianymi domami, głównie w kolorze białym, czasem gdzieś przełamanym niebieskim. Od razu skojarzyło mi się to z morzem i marynistycznym klimatem.

Po białych ulicach Starego Miasta czas na odmianę. Fargegaten to najbardziej kolorowa ulica w Norwegii. Pełno tu wielobarwnych domów, restauracji, sklepów – wszystko w mocnych kolorach. Pomysłodawcą tego barwnego miejsca był w 2005 roku tutejszy fryzjer! Dodatkowo na ścianach zobaczymy zaskakujący street art. Miejsce to jest bardzo chętnie i licznie odwiedzane, nie tylko przez turystów.

Niegdyś Stavanger było siedzibą wielu fabryk konserw rybnych, dziś zaś znajduje się tu Muzeum Konserw (Norsk Hermetikkmuseum). Miasto znane jest również z połowów szprotek. Konserwy rybne są tym, co proponuje się jako souveniry ze Stavanger.

Jest wiele miejsc, które warto obejrzeć w Stavanger; niektóre udało nam się zobaczyć, inne nie. Sporządźmy na koniec małą check-listę miejsc ważnych:

  • katedra romańska świętego Swituna z przełomu XI i XII wieku
  • Gamle Stavanger czyli Stare Miasto (to białe)
  • Muzeum Konserw
  • kolorowa ulica czyli Fargegaten
  • Norweskie Muzeum Naftowe
  • street art

A oprócz miasta – koniecznie trzeba zobaczyć fiord Lysefjorden, natomiast Preikestolen (skała Ambona) i Kjeragbolten (wiszący kamień) są miejscami dla wytrwałych i odważnych.

Kto się boi trolli?

Troll – kto to taki?

Troll w Geiranger

Bardzo ważna osobistość w kulturze Norwegii. Baśniowy stwór na dwóch nogach. Groźny i brzydki? A może przyjazny i uroczy? Nieobliczalny i tajemniczy? Na pewno dużo by tu o nich pisać i wspominać legendy, ale pewne jest jedno: fascynują Norwegów od setek lat. Wydeptały i wygniotły sobie miejsce w kulturze i wyobraźni Norwegów. Dziś wkroczyły także do biznesu i kultury masowej. Spotkacie je w miejscach turystycznych, przed sklepami, na ruchliwych placach – wszystko to świadczy o tym, że są nie tylko symbolem przyprawionym odrobiną grozy, ale też radosnym logo, przyjazną maskotką.

A oto moje spotkania z trollami na zakończenie przygody z Norwegią.

Troll na wzgórzu Floyen w Bergen
…i troll przed sklepem w Stavanger

Jeśli podoba Ci się, co napisałam, jeśli Ci pomogło, zaciekawiło lub choćby wywołało emocje (jakiekolwiek!) – zostaw komentarz. To drobny gest uznania lub wręcz przeciwnie, ale znak, że JESTEŚ! Możesz też polecić mojego bloga przyjaciołom.

Obserwuj moje podróże. Jestem także:

www.facebook.com/Grażynabezobciachu

www.instagram.com/grazyna_bez_obciachu

    Komentarzy - 9

  1. Super zdjęcia. Trzeba to zobaczyć osobiście.

  2. Dziękuję Grażynko dzięki Twojej relacji mogłam ponownie odbyć tą sentymentalną podróż .A Piotrowi jeszcze raz dziękuję za kamizelkę która uratowała mnie przed zamarznięciem.

  3. Fiordy muszą zachwycać! Niestety, topniejące lodowce niepokoją nie od dzisiaj. Jak zwykle doskonałe zdjęcia, które oddają piękno przyrody. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie.

  4. Jestem zachwycona! Zawsze marzyłam o takim rejsie! Dzięki Twoim opisom prawie tam byłam! Dziękuję!

  5. Wodospad Kleivafossen – przepiekny!
    boje sie choroby morskiej, ale moze daloby sie czyms ja pokonac i poplynac?:)
    Widoczki wielce zachecaja, az nabiera sie checi na podobna eskapade:)
    Ala

  6. Choroby morskiej się nie bój, na wycieczkowcu rzadko kiedy odczuwa się, że on w ogóle płynie, jeśli nie patrzysz na zewnątrz. No, chyba, że trafiłby się sztorm. A widoki rzeczywiście rekompensują… Pozdrawiam nudnie zza biurka.

  7. Za kilka dni płynę Costą Diadema z chorym dorosłym synem ja z pokolenia silver.
    Trochę się obawiam organizacyjnie ale jak nie ja to kto?
    Miło było popatrzeć na widoki i sympatyczne twarze.
    Dziękuję

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *