O Bretanii można pisać wiele. Miałam w planie napisać o niej kilka artykułów, ale ten – jako drugi – zgromadzi zbiorowo wszystko, co Wam jeszcze o tej niezwykłej krainie miałam przekazać. Nie mnóżmy bytów. Plany zwiedzania Bretanii na nasz road trip, połączone z miejscami noclegów, robiłam długo.
Za mną już pierwszy post – Pod słońcem Bretanii. Vannes i Rochefort-en-Terre, do którego zachęcam. Nocowaliśmy przy okazji pobytu w południowej części Bretanii w aparthotelu właśnie w Vannes. Stopniowo przemieszczaliśmy się ku północny i północnemu najpierw zachodowi, a później wschodowi, odwiedzając 3 półwyspy, na które „postrzępił się” Półwysep Bretoński, potem kierując się w stronę północy, na Wybrzeże Różowego Granitu i dalej – przez Ploubazlanec i Paimpol – do Dinan i Saint-Malo. Mont-Saint-Michel i Rennes zwieńczyły dzieło. Przy czym Rennes będzie osobnym postem.
Plan wyprawy wydawał mi się dość bogaty i wypełniony, jednak życie pokazało, że jeszcze trochę do niego dołożyliśmy. Coś tam jednakże i odrzuciliśmy. Bazowaliśmy na komunikacji samochodami – byliśmy na 2 auta, jednak obydwoma naraz przemieszczaliśmy się tylko pomiędzy miejscami noclegowymi – czyli przeprowadzając się. Normalnie na zwiedzanie ruszaliśmy jednym samochodem we czwórkę, na zmianę. Ustaliłam noclegi przeciętnie po 2-3 noce, żeby było nam przyjemniej i bardziej komfortowo (bez codziennego pakowania i znoszenia walizek).
Popas czyli nasze bretońskie miejsca postojów
Wybrane przez naszą czwórkę noclegi, które mogę polecić na zwiedzanie Bretanii:
- Vannes – Apart Hotel Le Liberté (centrum miasta)- 2 noce
- Kerbaliou – dom na prawdziwej bretońskiej wsi, Półwysep Crozon – 3 noce
- Ploubazlanec – dom na Wybrzeżu Armorykańskim (Côte d’Armor) – 2 noce
- Sain-Malô- Hotel Campanille pod miastem, w Saint Jouan des Guérets – 2 noce
Nie są to wszystkie nasze noclegi, bo podróż trwała łącznie 17 dni, ale te najbardziej „bretońskie”. Gdy już mowa o „popasie”, to niemal codziennie dawało się zaaranżować nasze déjeuner (inaczej zwane lunchem) na łonie natury, przy rozmieszczonych w fajnych miejscach stołach, zwykle w okolicach widokowych parkingów. Niezawodne kosze i skrzynka piknikowa były zawsze z nami! No, i cydr! A pogoda sprzyjała!
15 miejsc w Bretanii, które dadzą ci obraz tego regionu
- Carnac i megalityczne szeregi
- Quiberon
- Concarneau
- Przylądek Pointe du Raz wraz z Baie des Trépassés
- Półwysep Crozon z Camaret-sur-Mer na przylądku
- Le Conquet i Pointe-Saint-Mathieu (czyli północna część półwyspu)
- Brest
- Roscoff, Morlaix i Tréguier
- Gouffre de Plougrescant czyli domek w skałach
- Perros Guirec z Wybrzeżem Różowego Granitu i latarnią Men Ruz
- Klify Gwin Zégal
- Dinan
- Saint-Malô
- Cancale
- Mont-Saint-Michel
I jest jeszcze Rennes. (czytaj: Ren) Stolica regionu. Rennes miało być pod numerem 16, ale po namyśle… stanie się kiedyś osobnym artykułem.
Carnac i megalityczne szeregi
Carnac odwiedziliśmy zaraz w drodze z Vannes, czyli na początku tu opisanej trasy. Leży niemal na wjeździe na półwysep Quiberon i znany jest z megalitycznych szeregów menhirów (kamieni nagromadzonych w regularny sposób)
To wyjątkowo gęsty zbiór megalitów – budowane były w długich liniach prostych, niektóre miały ponad kilometr długości i zawierały setki menhirów w rzędzie.
Carnac jest miejscem największej koncentracji megalitycznych zabytków na świecie. Naukowcy uważają, że budowa megalitów w Carnac zaczęła się w okresie neolitu, ok. 4000 r.p.n.e. i była kontynuowana przez następne 2000 lat. Znajdują się na rozległych polach, zwiedzanie jest więc solidnym spacerem.
To nie był nasz pierwszy pobyt w Carnac, a żar się lał z nieba, podjęliśmy więc „wygodnicką” decyzję o zwiedzaniu … kolejką! Było śmiesznie! Objechaliśmy nie tylko kamienne pola, ale też miejscowość Carnac.
Quiberon
Kurort Quiberon (czytaj: Kiberą) wieńczy półwysep o tej samej wdzięcznej nazwie, wcinający się w Zatokę Morbihan. Jechaliśmy do niego z Carnac, które leży blisko wlotu na tenże długi pas lądu. Quiberon to jedno z miejsc wziętych ze szkolnych podręczników do francuskiego (podobnie jak rue Mouffetard w Paryżu). Fakt czytania o nim w dialogach dla uczniów zdecydował, że tak bardzo chciałam je zobaczyć. Droga do Quiberon (na pewnym odcinku) stanowi pas lądu szerokości około 20 metrów, na którym współistnieje droga, linia kolejowa i ścieżka rowerowa.
W sąsiedztwie najwęższego przesmyka znajdziemy ciekawe plaże. Generalnie okolice Quiberon polecają się ze swoim dzikim, skalistym wybrzeżem, trasami rowerowymi i do pieszych wędrówek. Nam bardzo się spodobało zwieńczenie półwyspu, Pointe du Conguel, a także marina z latarnią morską (niegdyś duży port sardynkowy).
W samym sercu nadmorskiego kurortu – plaża i główna ulica z wieloma sklepikami, kawiarniami Wypoczywało tu wiele gwiazd, jak choćby Romy Schneider czy Johny Holiday, a jeszcze w XIX wieku – Anatol France, Gustave Flaubert czy Sarah Bernard. Aktualnie miejscowość zamieszkuje niespełna 5 tysięcy mieszkańców. Na półwyspie Quiberon da się obejrzeć wybrzeże z imponującymi klifami i poszarpanymi skałami, a Plage de Port Blanc to wymarzone miejsce dla surferów i miłośników przyrody – brzeg jest tam dziki, a wydmy łagodne.
Concarneau
Do Concarneau (czytaj: Kąkarno) odbiliśmy nieco w kierunku zachodnim, ale – było warto! Odległość drogowa z Vannes, gdzie nocowaliśmy, do Concarneau wynosi około 110 km. Znaleźliśmy się w departamencie Finistère, w „mieście sztuki i historii„, jak nazywane jest Concarneau. Na czym polega jego niezwykłość? Otóż całe stare centrum miasta mieści się na wyspie! Grube mury obronne z XIV wieku świadczą o przeszłości miasta jako twierdzy. Otaczają wyspę o długości 350 metrów i szerokości 100 metrów.
Wzdłuż murów, a właściwie nawet PO murach można się przespacerować, mając powalający widok na morze i port rybacki (teraz także marinę). Czasem można go oglądać wprost, a czasem przez wąskie wykusze. Na wyspę prowadzą dwa mosty. Ponieważ to dawne miasto, znajdziemy tu kościół, brukowane uliczki, a wzdłuż głównej ulicy, Rue Vauban, ciągną się sklepy i sklepiczki pełne lokalnych pamiątek oraz wiele knajpek.
Na Place Saint-Guénolé przyjrzyjcie się pięknej fontannie. O intensywnym życiu portowym starego i nowego Concarneau świadczy ponad 200 łodzi rybackich pływających wzdłuż doków i targu rybnego. Oczywiście – nowe, współczesne miasto toczy swe codzienne życie na lądzie, poza otoczoną murami wyspą. Liczy sobie około 20 tysięcy mieszkańców.
Przylądek Pointe du Raz wraz z Baie des Trépassés
Na Pointe du Raz i pobliską mu zatokę des Trépassés ruszyliśmy następnego dnia z Kerbaliou. W tej oto uroczej wiosce, położonej na Półwyspie Crozon, około 1,5 km od morza i plaż, wynajęliśmy prawdziwy wiejski, bretoński kamienny dom, z ogrodem i szopą. To była naprawdę niesamowita miejscówka! Miała tylko jedną małą wadę – zapach krówek od pobliskiego farmera. Ale cóż – wieś to wieś!
Do Pointe du Raz, czyli na przylądek, wieńczący najbardziej południowy cypel Półwyspu Bretońskiego jechaliśmy 70 km, przez Douarnenez i Poullan-sur-Mer, robiąc tam sobie małe postoje. I oczywiście podziwiając bretońskie kamienne kościoły w każdej niemal wiosce. Z parkingu na sam przylądek i punkt widokowy na ocean dzieli nas marsz terenową drogą około kilometra.
Pointe du Raz – ten skalisty przylądek nad Oceanem Atlantyckim znajduje się na liście wielkich miejsc Francji, tak zwanych Grands Sites de France. Jest bodaj najbardziej na zachód wysuniętym punktem stałego lądu Francji. Krajobraz towarzyszący naszemu marszowi jest surowy: porośnięty janowcem, skalisto-kamienisty brzeg klifu, który kawałek dalej opada 70 metrów w dół do wzburzonych fal. Brzeg jest postrzępiony skałami, na którejś z nich widać latarnię. Jest piękny słoneczny dzień, ale miejsce mimo to należy do groźnych i niebezpiecznych.
Potężne fale na dole uderzają o klif. Dostrzegamy na nim mierzący ponad 4 metry wysokości posąg – figura Matki Bożej Rozbitków, z białego i szarego marmuru. Co ciekawe, to polski akcent; autorem pomnika odsłoniętego w 1904 roku jest polski rzeźbiarz Cyprian Godebski.
Pomiędzy Pointe du Raz i Pointe du Van, sąsiednim przylądkiem, znajdziemy zatokę ze sporą plażą – to Baie des Trépassés.
Półwysep Crozon i Camaret-sur-Mer
Półwysep Crozon, na którym przemieszkiwaliśmy, jest rezerwatem natury (Parc Naturel Régional d’Armorique). Wiele jest na nim pięknych plaż i tras spacerowo-widokowych. Na krańcu półwyspu znajduje się miejscowość Camaret-sur-Mer.
Gdy wyjedziemy kawałek za miasteczko, kierując się możliwie najdalej jak się da na zachód, w stronę oceanu, będziemy napawać oczy niesamowitymi klifami, roślinnością nadbrzeżną oraz … wieżą! To kolejna z Tour Vauban, wież obronnych zaprojektowanych przez Vaubana. Ta bywa ponoć nazywana Złotą Wieżą (Tour Dorée) – jest wielokątną budowlą obronną z drugiej połowy XVII wieku, o wysokości 18 metrów. Od 2008 roku wieża jest wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kraniec Półwyspu Crozon naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza, że delektowaliśmy się nim w promieniach zachodzącego słońca.
W południowej części półwyspu Crozon, poniżej Morgat, mieści się uważana przez wielu za najpiękniejszą plażę Bretanii – malownicza Plage de l’Ile Vierge; otoczona skalistym wybrzeżem i z białym piaskiem. Nam dane było tylko zdobyć (bo wędrówka wymagała nieco wysiłku) również urokliwą Plage du Poul, leżącą w okolicy Kerbaliou.
Le Conquet i Pointe-Saint-Mathieu
Le Conquet (czytaj: Le Kąke) to miasteczko, które osiadło na końcu świata. A bardziej serio – na krańcu najbardziej „północnego” z trzech pod-półwyspów. Nosi swój tytuł Petite Cité de Caractère z dumą, podpierając się wąskimi uliczkami, starymi domami, rybackimi kutrami i wspaniałymi widokami na morze.
To stąd wypłyniemy na rejs na wyspy Ouessant i Molène. Niegdyś, bo już od średniowiecza, Le Conquet było dzięki swemu położeniu bardzo pożądanym portem, o czym świadczą niektóre ufortyfikowane domy (Maison des Seigneurs). W późniejszych wiekach rozwinął się port handlowy, rosły więc również i bogate domy armatorów. Kładką Croaë dojdziemy na półwysep Kermorvan, z którego rozpościera się widok na miasto, ale i na morze oraz słone bagna. Le Conquet, jak i wiele miejscowości nad oceanem, żyje w rytm przypływów i odpływów. Mieści się tutaj także siedziba Parc Naturel Marin.
Pointe-Saint-Mathieu było naszym odkryciem zupełnie nieplanowanym! Jest to cypel położony w gminie Plougonvelin w departamencie Finistère, oddalony o kilka kilometrów od Le Conquet. Otoczony 20-metrowymi klifami był miejscem głównych anglo-francuskich bitew morskich w latach 1293 i 1510. Jak widać – kawał historii!
Na niezwykłość tego miejsca składają się: latarnia Saint-Mathieu, Abbaye Saint Mathieu de Fine Terre (a raczej pozostałość po nim), Mémorial National des Marins morts pour la France (pomnik ku czci poległych marynarzy) oraz Muzeum Pamięci 39-45. Do dziś zachowała się rzymska fasada opactwa (pierwsze pochodziło z VI wieku!), z kamiennymi sklepieniami i łukami nawy. Nie wchodziliśmy na latarnię (ponoć tylko 163 schodki), ale niektórzy bardzo to polecają.
Brest
Brest pokonaliśmy tranzytem w drodze do Le Conquet, zaś z powrotem uznaliśmy, że zasługuje na 2-3 godzinny przystanek, bo w końcu jest największym miastem w tej okolicy. Mówią, że to najdalej wysunięte na zachód Francji duże miasto (około 150 tysięcy mieszkańców). Brest chlubi się być przy tym największym portem wojennym Francji, bazą francuskich okrętów podwodnych o napędzie atomowym oraz portem handlowym.
Co oferuje turystom Brest?
- Most Pont de Recouvrance – ciekawy, spektakularny most, łączący brzegi rzeki La Penfeld; łatwo mu się przypatrzeć nawet jeśli tylko przejeżdżamy samochodem
- Télépherique – czyli pierwszą we Francji kolejkę linową w transporcie miejskim; spora atrakcja, przewożąca mieszkańców i turystów od 2016 roku w około 40-osobowych wagonikach na drugi brzeg rzeki Penfeld
- Tour Tanguy – średniowieczną wieżę na skalistym wzgórzu nad rzeką La Penfeld
- Océanapolis – najbardziej znane akwarium we Francji, z fauną morską ze strefy tropikalnej, umiarkowanej i podbiegunowej, w tym 7 gatunkami rekinów – absolutnie do zobaczenia dla dzieci i tych większych też (w naszych 3 godzinach się nie zmieściło…)
- Drzewo Empatyczne. Na pewno je wypatrzycie nad rzeką, koło Pont de Recouvrance! Ja nazwałam je drzewem żelaznym. Pół metal, pół roślina (takie drzewo hybrydowe), ta rzeźba o wysokości 12 m jest dziełem katalońskiego architekta-ekologa Enrica Ruiza Geli
- Muzeum Morskie (Musée National de la Marine du Château de Brest) ma swoja siedzibę w obwarowanym Château de Brest, zamku z XIII w.
- Atelier des Capucins – to jest coś niezwykłego – 16 hektarów przykrytego placu do użytku publicznego; największy taki „rynek” w Europie! Miejsce tętniące pomysłami, zajęciami, kreatywnością. Dojechaliśmy tam, testując kolejkę linową nad rzeką La Panfeld, ale dopiero później dowiedziałam się, jak bardzo to miejsce przesiąknięte jest historią: poczynając od Vaubana, który je założył w końcówce XVII wieku jako klasztor, poprzez koszary strzeleckie, aż po warsztaty odlewnicze, kotlarskie i elektryczne do produkcji i naprawy okrętów wojennych, działające aż do czasów po II wojnie światowej. Można w tych halach bawić się, zrobić zakupy, zwiedzać wystawy, zjeść, poćwiczyć, iść do teatru czy kina.
Miasteczka Roscoff, Morlaix i Tréguier
Każde z nich zasługiwałoby pewnie na potraktowanie go osobno. Tak, mam tę świadomość. Podobnie, jak wiele miejsc, których nie zdecydowaliśmy się odwiedzić, jednak powinno się zobaczyć. Sztuka wyborów…!
Roscoff, miasteczko o tej mało francuskiej nazwie, leży na czubku półwyspu na północy, już nad Kanałem La Manche, skąd pływają statki na pobliską Ȋle-de-Batz, oraz promy do Plymouth i Cork. Łączy więc Francję z Anglią i Irlandią. Odwiedziliśmy to miejsce w drodze do Ploubazlanec, naszej kolejnej bazy noclegowej.
Wypatrzyliśmy tutaj arcyciekawy gotycki kościół, Notre-Dame de Croatz Batz z XVI wieku, z piękną kamienną wieżą. Wzdłuż głównych ulic zwracają uwagę atrakcyjne XVI-wieczne granitowe budynki, a w nich świetne restauracje i bistra. Zaciekawiły mnie sznury cebuli przed sklepami (pierwsze skojarzenie: Polaki-Cebulaki 😉 Tymczasem w Roscoff znajduje się Muzeum Johnies i Cebuli (la Maison des Johnnies et de l’Oignon), znanych handlarzy, którzy podróżowali na rowerach, prowadząc handel cebulą – i w tych okolicach, i w Wielkiej Brytanii. Roscoff znane jest także z doskonałej talasoterapii z wykorzystaniem wody morskiej i morskich produktów.
Morlaix (czytaj: Morle) dla mnie równa się most. Wspaniały wielopoziomowy most, przypominający rzymski akwedukt. Źródła mówią, że Morlaix jest miastem noszącym miano Miasta sztuki i historii, a znane jest właśnie ze swego niezwykłego wiaduktu z połowy XIX wieku, z domów z muru pruskiego, z portu jachtowego oraz pięknych wąskich uliczek. Gdyby to jednak miał być tylko most, to i tak warto!
Tréguier (czytaj: Tregje) odwiedziliśmy dopiero dnia następnego, jadąc z Ploubazlanec, naszego kolejnego wakacyjnego domu, w stronę Wybrzeża Różowego Granitu. Zauroczyło nas jednak, podobnie jak wcześniej Vannes. Tréguier (departament Côtes-d’Armor) to miasto z przepięknymi domami szachulcowymi z XV i XVI wieku, okazałym rynkiem i katedrą.
Katedra jest siedzibą biskupstwa, pochodzi z XIV/XV wieku, a zbudowano ją z szarego i różowego granitu. Poświęcona jest nieznanemu u nas świętemu Tugdualowi (Saint-Tugdual). Jej wieża mierzy aż 63 metry! Zapewniam ponadto, że wart obejrzenia jest także dziedziniec katedry, z ażurowymi podcieniami.
Podczas naszej bytności na rynku, pod katedrą, odbywał się spektakularny zlot miłośników starych samochodów. Spacery po pochyłych uliczkach Tréguier były naprawdę przyjemnością i frajdą! Na Place du Martray, przy rue Renan lub ruelle Saint-Yves, szachulcowe belki i wsporniki zachęcały do zachwytu nad fasadami domów w kolejnym bretońskim Cité de caractère.
Gouffre de Plougrescant czyli domek w skałach
Prosto z Tréguier udaliśmy się na podziwianie tym razem cudów i dzieł natury (no…, prawie), czyli do Gouffre de Plougrescant. Gouffre oznacza przepaść. Niesamowite twory natury kilkanaście kilometrów na północ od Tréguier – postrzępiony brzeg, otoczony rafami i najeżony skalistymi kopcami, sznury kamieni i kamienne laguny.
Plougrescant. Podoba wam się ta nazwa? Witamy w Bretanii! Plou- jest tutaj bardzo popularnym przedrostkiem. Plouezec, Ploubazlanec, Ploubezre, Ploumanac’h, Ploumillau, Plougastel, Plougrescant. Ponoć cząstka plou w starobretońskim znaczyła probostwo.
Przepaść ta powstała w wyniku aktywności magmowej kilka milionów lat temu. Wszystko to daje nam niebiańską scenerię przy dobrej pogodzie, jest jednak dość przerażająca podczas burz i wietrznej aury. Nam było dane spacerować tym wybrzeżem w słoneczną niedzielę. Oprócz wielkości skał, które mają ponad 600 milionów lat, symboliczna przepaść Côtes d’Armor jest również znana właśnie dzięki stojącemu tam małemu domkowi pomiędzy skałami, zbudowanemu przez Bretończyka w 1861 roku. Dom między skałami czyli Castel Meur jest niewątpliwie najsłynniejszą budowlą w Bretanii. Trzeba go zobaczyć!
Perros-Guirec z Wybrzeżem Różowego Granitu i latarnią Men Ruz
To miejsce dopiero jest prawdziwą bretońską gratką – Wybrzeże Różowego Granitu (Côte du Granit Rose)! To jedna z wielu miejscówek, dla których tu przybyliśmy te tysiące kilometrów.
Żeby dojechać do miasteczka Perros-Guirec (z Ploubazlanec, przez Tréguier i Gouffre de Plougrescant) odbiliśmy trochę na zachód. Najpierw po dotarciu do Perros-Guirec (czytaj: Pero Girek) zajechaliśmy na fantastyczny punkt widokowy …. , skąd popatrzyliśmy sobie jak biegnie słynna Ścieżka Celników (Le Sentier des Douaniers), jak morze i skały wyglądają z góry.
Najładniejszą część Wybrzeża Różowego Granitu można zobaczyć w końcowej części Ścieżki Celników, w miejscowości Ploumanac’h, obok plaży Saint-Guirec. Tam podjechaliśmy samochodem. Niezliczona liczba porozrzucanych różowych bloków skalnych, zatopionych częściowo w morzu, robi tutaj oszałamiające wrażenie. Ten niezwykły widok uzupełnia kamienna latarnia morska Men Ruz, która oznacza wejście do portu Ploumanac’h. Jest czerwonawa jak kolor skał, z których ją zbudowano.
Latarnia Men Ruz (15 m wysokości) powstała w 1948 roku po zburzeniu przez Niemców w czasie wojny jej poprzedniczki. Pod budynek latarni można dojść ścieżką prowadzącą po skałach Wybrzeża Czerwonego Granitu, skąd roztacza się malowniczy widok na skaliste wybrzeże i morze. Ogromne bloki skalne naprawdę robią niesamowite wrażenie.
Wokół Perros-Guirec znajdziemy też kilka pięknych plaż, jak choćby plaża Trestraou, plaża Trestrignel oraz plaże Pors-Rolland i Saint-Guirec w pobliskim Ploumanac’h (którą przeszliśmy).
Czy to wybrzeże rzeczywiście jest różowe?- zapytacie. Ten kolor niezbyt często występuje w przyrodzie. Otóż ma ono kolor idący w kierunku różu, czerwieni, zdecydowanie bardziej niezwykły niż zazwyczaj nadmorskie skały. I tak ładnie się nazywa…!
Klify Gwin Zegal
Klify Gwin Zegal (po bretońsku: żytnie wino) trudno znaleźć w polskich przewodnikach. Uparliśmy się jednak i postanowiliśmy je zobaczyć w drodze z Ploubazlanec i Paimpol na wschód, do Saint-Malô. Klify i niezwykły port drewniany (port à pieux de bois – teraz już wielka rzadkość) należą tak naprawdę do miasteczka Plouha (departament Côtes-d’Armor). Port zbudowany z masztów wyłaniających się z fal, Gwin Zegal przetrwał stulecia i nadal stanowi schronienie dla łodzi, choć wymaga niezwykłej konserwacji.
Dotarliśmy tam małą krętą drogą wśród traw i janowców, ale jest to też fragment pieszego szlaku wędrówkowego, Ścieżki Celników (GR 34). Panorama najwyższych klifów w Bretanii jest warta tej wędrówki brzegiem morza. Wiele gniazdujących ptaków i ścieżki z zapadającymi się w stronę morza fragmentami, wielkie kamienne bloki i urwisko – to najkrótsza charakterystyka tego bardzo bretońskiego miejsca na północy.
Dinan
Miasto prześliczne i niezwykłe. Było naszym celem w drodze do Saint-Malô, ale nie podejrzewałam, że jest aż tak ładne. Dinan (czytaj: Diną) liczy sobie kilkanaście tysięcy mieszkańców i leży w departamencie Côtes-d’Armor.
Zostało gdzieś nazwane „uroczym średniowiecznym miastem pomiędzy lądem a morzem„. To prawda! Z przyjemnością można przechadzać się wąskimi uliczkami, wśród dawnych warsztatów dmuchaczy szkła lub złotników, niegdyś także tkaczy i garbarzy. Najbardziej polecam stromą uliczkę Jerzual, którą zejdziemy aż do murów – a Dinan ma ich aż 3 kilometry! Domy o konstrukcji szachulcowej i budynki ze spiczastymi szczytami przypominają o bogatej przeszłości miasta i zachwycają co krok różnymi detalami.
Warto zwrócić uwagę na:
- Place des Cordeliers i Place des Merciers
- Wieżę Zegarową (Tour de l’Horloge) z XV wieku
- Bazylikę Saint-Sauveur w różnych stylach architektonicznych (XII, XV i XVIII wiek)
- Zamek Dinan (XIV wiek)
- Remparts – czyli mury obronne z 14 wieżami i 4 bramami
Dinan leży nad rzeką Rance, co daje dodatkowo możliwość interesujących spacerów.
Saint-Malô
Nie podejmuję się stworzyć tutaj przewodnika po Saint-Malô (czytaj: Są Malo), mam za dużo pokory i zbyt mało nasyciłam się tym miastem. Wiem jedno – położenie ma piękne!
Nasza prywatna historyjka o tym mieście jest taka: mój mąż od lat nazywał Saint-Malô „miastem, które nie istnieje„. Dlaczego? W 2013 roku, gdy zwiedzając Normandię z kawałkiem Bretanii zawitaliśmy do Saint-Malô, była taka gęsta mgła, że odpuściliśmy zwiedzanie. Z murów nie było widać NIC! Wypiliśmy tylko kawę, a miasta nie obejrzeliśmy. Nie było go widać!
Mówiąc o Saint-Malô, przede wszystkim mamy przed oczami pokaźne, wysokie mury obronne, które oddzielają miasto od morza i otaczają je. Do tego piękne, atrakcyjne plaże. Parę faktów, o których warto wiedzieć – Saint-Malô jest miastem portowym, leżącym w departamencie Ille-et-Vilaine, położonym na wschodnim brzegu rzeki Rance, nad jej ujściem do kanału La Manche. Liczy sobie około 50 tysięcy mieszkańców.
Najważniejszym punktem zwiedzania tego miasta są mury obronne. Ich budowę rozpoczęto w 1144 roku, choć większa część została wymieniona na nowsze w XVIII wieku. Długość słynnych murów, urozmaiconych bramami i wieżami to 1754 metry. Najsłynniejsze z nich to Porte St-Vincent, Grand’porte ze swymi dwiema wieżami, Porte-Saint-Thomas, Porte Saint-Louis, Porte de Dinan, Porte Saint-Pierre, Porte des Bés, czy Tour Notre Dame.
Fort National – to obiekt, o którym nie można zapomnieć. Przede wszystkim stanowi wyspę i aby do niej się dostać, należy wykorzystać odpływ. Myśmy do Fort National powędrowali przed południem suchą stopą (prawie), natomiast gdy wróciliśmy tam przed zachodem słońca, Fort National majaczył gdzieś na falach, niedostępny bez łodzi. Fort został bastionem obronnym w XVII wieku, kiedy król Ludwik XIV mając do dyspozycji architekta obronnego Vaubana, chciał zabezpieczyć miasto i port przed inwazjami, zwłaszcza angielskimi. Fortu niestety nie udało się nam zwiedzić, choć tam dotarliśmy, z przyczyn nie do końca jasnych. Otóż pewna pracownica wyszła i oświadczyła, że dzisiaj fortu zwiedzać nie można. Cóż…!
Wewnątrz murów, przy ładnych, dość szerokich ulicach, stoją stare domy korsarskie lub domy bogatych dawnych armatorów, którzy w znacznym stopniu przyczynili się do dobrobytu miasta. Zamek książęcy, wzniesiony w XV wieku, obecnie jest siedzibą władz miejskich i Muzeum Historii, a XII-wieczna romańska katedra św. Wincentego warta jest zobaczenia. Saint-Malô było mocno zniszczone podczas bombardowań w 1944 roku i zostało pieczołowicie odbudowane przez mieszkańców. Może dlatego też ma dużo mniej uroku od innych miasteczek bretońskich i architektonicznie wypada na ich tle blado. Jest po prostu inne.
Z Saint-Malô po południu zrobiliśmy sobie jeszcze szybki rejsik statkiem do Dinard. Można tam dotrzeć w kilkanaście minut, Spokojniejszy i bardziej zielony kurort Dinard, perełka Szmaragdowego Wybrzeża, wydaje się nieco senny w porównaniu z Saint-Malo.
Cancale
O Cancale (czytaj: Kąkal) będzie tylko kilka słów, ale nie może go tu nie być. Jego drugie imię: OSTRYGI!
Do Cancale (miejscowość i gmina w departamencie Ille-et-Vilaine) pojechaliśmy już po rozstaniu z naszymi towarzyszami podróży, planując docelowo dotarcie do Mont-Saint-Michel. Już z drogi wjazdowej, która wiodła wybrzeżem, wyraźnie widać było odpływ – łodzie i kutry pochylone, niektóre całkiem osiadły na piasku. Główne molo i nabrzeże pełne było handlarzy ostrygami oraz … białym winem! Widok był niesamowity – ostrygi u sprzedawców, małe i duże, były od razu na życzenie otwierane, układane na plastikowym talerzu i zaopatrywane w cytrynkę. Z boku stało kilka stołów. Oczywiście, że nabyliśmy!
Najciekawszą informację wyczytałam tuż obok – muszle po ostrygach rzucać na brzeg, nie do kosza. W istocie, brzeg pokryty był szarawymi muszlami, które morze zabierało z powrotem. Główna promenada, biegnąca wzdłuż wybrzeża, pełna była restauracji i barów z ostrygami, bo tutejsze hodowle ostryg są znaczące. Więcej o ostrygach możecie poczytać w moim artykule La Rochelle i wyspa Île de Ré
A w centrum miasteczka stał pomnik kobiety z koszem ostryg.
Mont-Saint-Michel
Czy najbardziej znane opactwo Francji jest bretońskie? Oto jest pytanie! Leży na pograniczu Bretanii i Normandii. Mam w domu magnesik z poprzedniego pobytu, gdzie ubrane w ludowe stroje Bretonka i Normandka wyrywają sobie siłą Mont-Saint-Michel.
W Abbaye du Mont-Saint-Michel, czyli najsłynniejszym bodaj opactwie Francji, byliśmy już kiedyś wcześniej. Pojona jego urodą i niezwykłym położeniem przez długie lata przyswajania wiedzy o Francji, ten pierwszy raz traktowałam jak awans do nieba. Jest się czym zachwycać, to prawda. Położone na idealnej nadmorskiej równinie, wyłania się nagle i góruje nad okolicą. U podnóża góry Saint-Michel (departament Manche – jednak Normandia!) notuje się najwyższą w Europie amplitudę pływów (różnicę między największym przypływem a odpływem) – to 15,9 metra!
Pod wzgórze prowadzi grobla i most. Niegdyś budowla w zależności od pływu mogła leżeć na półwyspie lub niemal na wyspie. Teraz już wygląda to nieco inaczej, ale jeszcze (co zrobiliśmy tym razem) można przy odpływie obejść dookoła wzgórze. Na szczęście parkingi ulokowano po przebudowach daleko od opactwa i nic nie szpeci jego wyglądu.
Parking jest płatny i obowiązkowy, a pod sam Mont-Saint-Michel dojedziemy w gratisie busem-wahadłem, który odjeżdża dość często i wysadzi nas na moście przed opactwem.
Zaczęło się w VIII wieku, gdy arcybiskup Avranches wzniósł w tym przedziwnym, trudno dostępnym miejscu sanktuarium św. Michała Archanioła. Sam klasztor założyli Benedyktyni w 966 roku (najpierw był to tylko kościół). Później, w XI wieku, zastąpiono go kościołem romańskim (1023 rok), zaś wzgórze poniżej kościoła zaczęło się zaludniać i powstało miasteczko. Legenda głosi, że arcybiskup Avranches, święty Aubert, miał wizję, w której sam Archanioł Michał nakazał mu zbudować kościół na tej skalistej wyspie. To dało początek pielgrzymkom i uczyniło z klasztoru benedyktynów ważne kulturowo miejsce w średniowieczu. Podczas wojny stuletniej budowla odparła wszystkie ataki Anglików, natomiast po rewolucji na jakiś czas stała się więzieniem (rewolucjoniści przegonili mnichów). Jej prestiż i znaczenie rosły – w roku 1874 opactwo zostało uznane za zabytek, a ponad sto lat później, w 1979 roku. zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Benedyktynów już dziś w klasztorze nie ma.
Najcenniejszym miejscem jest samo opactwo, na zwiedzanie którego musimy nabyć bilet. Wymaga to ponadto wspięcia się najwyżej po schodach, na co w tej budowli musimy się przygotować. Opactwo to wąskie korytarze, La Merveille (wspaniałe gotyckie budynki z XIII wieku na północnej ścianie Mont-Saint-Michel). kościół, dziedziniec, taras Saint-Gaultier.
Niżej mamy miasteczko z jego jedyną ulicą, Grande Rue, przy której znajdziemy mnóstwo przyciągających uwagę miejsc:: sklepy, restauracje, bary, muzea, hoteliki a nawet … pocztę! Część zwiedzających nie dochodzi do samego opactwa ze względów zdrowotnych bądź je sobie odpuszcza (na przykład będąc kolejny raz, jak my).
Nasza wizyta tym razem, jako, że nie pierwsza, była nieco inna i wybiórcza – skupiliśmy się na spacerze „po błocie” czyli obejściu wzgórza dookoła oraz na eksplorowaniu tarasów z widokiem na zatokę. Wartością dodaną były próby tańca na linie, rozpiętej z góry opactwa na dół. Niebywałe! Okazało się, że przygotowywano obchody 1000-lecia klasztoru, czemu towarzyszyły ekipy telewizji.
Co jeszcze zachwyca w Bretanii?
Oprócz ogromu miejsc i widoków, które widzieliśmy i opisałam, a także tych, których opisać nie zdołałam, wspomnę jeszcze o kamiennych kościołach w mniejszych i większych wioskach. Niesamowite, trochę surowe, tonące często w kwiatach.
A na zakończenie – jedzenie! Głównie naleśniki bretońskie, te ciemne z gryczanej mąki, ryby, no, i to, czego tu nie brakuje: małże i ostrygi. Do tego cydr. A na deser bretońskie ciasteczka maślane.
Piotrze, Renku, Witku – ogromne dzięki za współudział i doborowe towarzystwo!
Jeśli dotrwałeś do końca – koniecznie napisz komentarz! To było naprawdę duże zadanie. A wkrótce – zapraszam do Rennes! Stolica regionu czeka!
Komentarzy - 4
Wspaniała Bretania. Zachwycają urokliwe miasteczka, wspaniałe zabytki, przede wszystkim znane opactwo Mont-Saint-Michel. Niezwykłe jest też wybrzeże, robi wrażenie. Gratuluję udanej wycieczki. Świetny artykuł.
My jeszcze jesteśmy w zachwycie! A to już parę ładnych miesięcy…
[…] artykuł kończy cykl o Bretanii. Zainteresowanych tym regionem zapraszam do postów Pod słońcem Bretanii. 15 miejsc w Bretanii, które potrafią zachwycić oraz Pod słońcem Bretanii. Vannes i […]
Ciekawy artykuł, dziękuję:) będzie dla mnie inspiracją w kolejnej podróży do Bretanii:)