Zaciekawienia

Podróżuj, by wykorzystać skrzydła – czyli podsumowanie roku 2023

Podróżowanie uczy skromności. Widzisz, jak niewiele miejsca zajmujesz w świecie. I jak wiele ciągle masz do zobaczenia.

Po raz czwarty siadam do pisania na blogu podsumowania roku, czyli wkrótce stukną Grażynie Bez Obciachu 4 lata! A Grażynie – dużo, dużo więcej…!

Tajlandia. W drodze do jaskini Tam Krasae, w prowincji Konchanaburi

Gdzie nas pognałeś, roku 2023?

  1. Do Tajlandii
  2. Do Luksemburga, jak co roku
  3. Na Sardynię
  4. Na rejs cruiserem z Niemiec na fiordy norweskie, z wizytą w Kopenhadze (3 kraje!)
  5. Do Splitu w Chorwacji
  6. Do hiszpańskiej Estepony, między Malagą a Gibraltarem
  7. Do Francji, a konkretnie do La Rochelle i dokładnie objechanej Bretanii
Dzięki ci, roczku 2023, za wszystkie te podróże!
Łodzie w Ao Nang

Styczeń czyli rzut oka na Tajlandię. Piszę “rzut oka”, bo za mało było tej przygody, a na pewno nie tyle, ile bym chciała. Objechaliśmy (z Anką i grupą) spory kawał Tajlandii i nie można narzekać na ilość obejrzanych miejsc – problemem był raczej czas. Poznałyśmy za to grupę naprawdę fajnych ludzi. Przyleciałyśmy dreamlinerem do Krabi, a konkretnie do miasta Ao Nang. Cudownie było zanurzyć się w styczniu w ciepełku powietrza i wody! Przelot do Bangkoku dnia następnego (mój 150. lot!) przybliżył nas do atrakcji królewskich i historycznych.

Czerwone świece (i czerwone lampiony) to fetowanie nowego roku chińskiego przed świątynią Szmaragdowego Buddy. Ja też na czerwono!

Najpierw była dawna stolica Ayutthaya, a potem Bangkok; z jednej strony tłoczny, szalony i ruchliwy (ulica Khao San Road, kolacja na 78. piętrze w BaIyoke Tower, rewia transwestytów Calypso), z drugiej – zabytkowy i królewski, czerwony i złoty (świątynia Szmaragdowego Buddy, pałac królewski, leżący 46-metrowy Budda, wycieczka łodzią po kanałach, dzielnica chińska; świątynia Złotego Buddy).

Bangkok królewski…

Fajnie było stanąć okrakiem na torach na moście na rzece Kwai, nakarmić i pooglądać kąpiące się słonie w sierocińcu słoniowym koło Konchanaburi, spłukać się pod wodospadami w Parku Narodowym Erawan, czy wykąpać się w Zatoce Tajlandzkiej w Sam Roi Yod.

Nie wiedzieliście, że słonie się kąpie?
Na pływającym targu Dammoen Saduak

Ogromne wrażenie zrobił na mnie pływający targ Dammoen Saduak – przejażdżka łodziami wśród innych pływających łodzi sprzedawców (lub też stacjonarnych straganów przy samym kanale), na których mieszają, gotują i handlują. Był jeszcze niezwykły krajobrazowo Park Narodowy Khao Sok, z dziewiczym lasem tropikalnym i jeziorem Cheow Lan (jezioro nie powstało naturalnie, jest skutkiem budowy w 1982 roku tamy, która przyczyniła się do zalania tutejszych lasów). Odbyliśmy przejażdżkę łodziami motorowymi po akwenie ( w deszczu!). Mnie zachwyciły, podobne nieco do Zatoki Ha Long w Wietnamie skały i ostańce, wyłaniające się z wody. Bajka!

Park Narodowy Khao Sok

Największym jednak zachwytem w Tajlandii było jedzenie i night markety. Im poświęciłam jedyny artykuł, jaki powstał o tajlandzkiej wyprawie Night markety w Tajlandii – jedz i oblizuj się! To naprawdę ciekawe i niezapomniane doświadczenie! Dlaczego reszta nie doczekała się wpisu na blogu? Hmmm… bloger to też trochę artysta – ma prawo mieć wenę lub nie… A może jeszcze przyjdzie?

Marzec był spokojny, włóczykije w nas trochę przysnęły. Jednak tylko trochę, bo zrobiłam wypad do Brus, mojej rodzinnej miejscowości na Kaszubach. Mimo marca, przysypało mnie tam niemal śniegiem! W końcówce jeszcze odświeżyliśmy sobie Bydgoszcz. Wyładniała!

Brusy, moje miejsce urodzenia i miejsce powrotów. Kościół parafialny, wielki jak na tę miejscowość.
Ładny kawałek Bydgoszczy. Nad Brdą.

Kwiecień pokazał nam wszelkie kwiecie świata na wyspie Sardynii. Gdy już przebrzmiała Wielkanoc, polecieliśmy na Sardynię, by kilka dni odsapnąć. Sama zorganizowałam trasę objazdu i miejsca do zobaczenia. Noclegi rozdzieliliśmy między Cagliari a Sassari, wynajęliśmy auto. Sardynia to duża wyspa, nie da się wszystkiego obejrzeć naraz, zdecydowaliśmy więc zwiedzić część południową i wspiąć się zachodnią stroną na północ, aż do Castelsardo.

Spacerkiem po plaży w okolicy S;Archittu
Bosa, z zamkiem i kolorowymi domkami

Opisałam wszystko dość konkretnie w artykule Powitanie z Sardynią. Już dziś wiem, że było to faktycznie powitanie, bo Sardynia znalazła się także w naszych planach na 2024 rok – jedziemy tam całorodzinnie. A w kwietniu 2023 udało się obejrzeć Norę, Porto Pino, wyspę Sant’ Antiocco z Calasettą, Oristano, S’Archittu, Bosa, Sassari, Stintino i wreszcie Castelsardo. Moje spostrzeżenie – Sardynia jest nieco mniej “włoska” niż Włochy.

Widoki z Castelsardo

Maj to dopiero narozrabiał w naszym podróżniczym roku! Po zimnej jak licho majówce, spędzonej w naszym ukochanym Smołdzinie (czyli jak zwykle – trochę w Klukach, trochę w Ustce, a najwięcej na spacerach nad morzem), przyszła pora na rejs.

19 maja wyruszyliśmy z Poznania do Kilonii. Mieliśmy przed sobą nasze pierwsze doświadczenie ze zwiedzaniem z wody i zażywaniem przyjemności na wielkim wycieczkowcu. Costa Firenze przyjęło nas na swój pokład i odkrywało powoli uroki spacerów po pokładach, kąpieli, kolacyjek, barów. Warto o tym poczytać w artykule Rejs wycieczkowcem – co nas kręci prócz zwiedzania?

Na rufie statku Costa Firenze

Pierwszym etapem i pierwszym zejściem na ląd była dla nas Kopenhaga. Miasto leży na wyspie Zelandii. Odwiedziłam stolicę Danii po raz pierwszy. Spotkanie miało szczęście do pogody – trafił nam się ciepły, słoneczny dzień. W rankingach najbardziej przyjaznych i szczęśliwych metropolii na świecie Kopenhaga od lat znajduje się w czołówce! Opisywałam już na blogu uroki Norwegii, ale ta śliczna Kopenhaga pozostała w cieniu. A cóż widzieliśmy w Kopenhadze?

  • Małą Syrenkę, główny symbol tego miasta, spoglądającą ze swego cokołu w stronę portu, postać z baśni słynnego Duńczyka, Jana Christiana Andersena
  • Cytadelę Kastellet w pięknym parku, z Fontanną Gefion nieopodal, nawiązującą do mitologii nordyckiej
  • Pałac królewski Amalienborg, siedzibę duńskiej rodziny królewskiej, przed którym o 12;00 przedefilowała zmiana warty
  • Nyhavn, czyli Nowy Port, prawdziwą wizytówkę Kopenhagi. Malownicze, kolorowe domki ustawione wzdłuż portowego kanału, na którym kołyszą się łodzie, tworzą urokliwą pocztówkę stolicy. Historia Nyhavn sięga XVII wieku
  • Podczas rejsu po kopenhaskich kanałach pooglądaliśmy z innej perspektywy największe atrakcje Kopenhagi, między innymi Operę Kopenhaską, Pałac Amalienborg, Pałac Christiansborg, imponującą Bibliotekę (Black Diamond) i oczywiście Małą Syrenkę. Do tego całe szeregi kolorowych domków i wyluzowanych, relaksujących się przy sobocie na łodziach, barkach i w przybrzeżnych barach Duńczyków
Kopenhaga z wody w sobotnie, majowe popołudnie
Tak relaksują się mieszkańcy Kopenhagi…

W kolejne dni rejsu były fascynujące, majestatyczne fiordy Geiranger i Lysefjord, poza tym trekking na lodowiec Briksdal oraz norweskie miasta Bergen i Stavanger. Wszystko to opisałam dość szczegółowo w poście Geiranger, Bergen i Stavanger czyli Norwegia z wody

Wodospad w okolicy Geiranger

Czerwiec, jeden z piękniejszych miesięcy roku, minął nam na celebrowaniu uroczystości i spotkań rodzinnych, ogródkowaniu, spędzeniu tygodnia w Smołdzinie i okolicach oraz docenianiu najbliższej okolicy poprzez wypady nad Jezioro Górskie w Grabinie. To niewielkie jezioro leżące kilka kilometrów od Płocka, połączone przesmykiem z Jeziorem Ciechomickim, daje szansę na kajaki, kąpiele i obserwowanie przyrody. Dzięki – Zuzanno i Leszku!

Nad Jeziorem Górskim, w Grabinie

Lipiec, zainicjowany dalszym ciągiem rodzinnych jubileuszy, zaowocował aż dwoma wyjazdami na zwiedzanie świata.

Split, fragmenty pałacu cesarza Dioklecjana

Split został wymyślony zamiast planowanej od dawna z Zosią podróży do Izraela. Nie pojechaliśmy tam, bo odwołano wycieczkę, a w świetle tego, co się w kolejnych miesiącach w Izraelu dzieje, pewnie długo jeszcze tam nie pojedziemy. Split zauroczył nas za to niesamowitą starówką, która cała stanowi pamiątkę po pałacu Dioklecjana. Wspominam wyślizgane kamienne deptaki i bulwary, stare mury i wciśnięte pomiędzy nie restauracyjki. Wspominam ciepełko i nadmorski bulwar Riva. Wspominam mule i białe dalmackie wino. Też możecie wykonać taki mentalny powrót, czytając Split, perełka Dalmacji

W lipcu to jeszcze nie koniec wędrówek – w końcówce odbyła się nasza rodzinna (7 osób, w tym 2 dzieci!) podróż do Hiszpanii. Nasz cel, Estepona, leży w Andaluzji, pomiędzy Malagą a Gibraltarem. Przylecieliśmy do Malagi, by odpoczywać tam głównie nad morzem i basenem, bo taka aktywność była w tym upale najlepsza (no, może najmniej to dotyczy Weroniki i Tomka…)

Nasz widok z tarasu, w miejscowości Buenas Noches koło Estepony

Zrobiliśmy parę wycieczek autem, na przykład do samej Estepony, do Rondy, czy Caminito del Rey, młodzi także do Gibraltaru i Marbelli. Caminito del Rey to niezwykle widowiskowa ścieżka w górach, na południu Hiszpanii. Jej nazwa oznacza ścieżkę królów. Ma długość 7,7 kilometrów i twierdzi się, że na jej przejście potrzeba około 2 godzin. Początek szlaku znajduje się w miasteczku Ardales, a koniec w Álora, przy zaporze El Chorro. Trasa prowadzi podwieszonymi kładkami między dwoma kanionami i dużą doliną, częściowo szlakiem, a częściowo na pomostach. Do Caminito trzeba wykupić bilety z wyprzedzeniem, najlepiej przez stronę internetową, bo grupy ruszają z przewodnikiem, w kaskach, o określonej godzinie. Przejście nie jest kondycyjnie trudne (mówię to ja – jakby seniorka), problemem może być jedynie lęk wysokości. Ale – warto!

Na Caminito del Rey

Inną wycieczką było miasteczko Ronda, znane ze swego niezwykłego położenia i trzech mostów nad wąwozem. Położona 780 m n.p.m., wznosi się wysoko na wzgórzach ze spektakularnym wręcz widokiem na ginącą gdzieś w dole, między pionowymi skałami, rzeczkę. Wąwóz El Tajo jest sercem Rondy, przecina jej centrum i dzieli miasto na dwie części. Głęboki na 100 metrów i długi na ok. 400 metrów wąwóz to wizytówka Andaluzji i największa atrakcja turystyczna tego miasta. W Rondzie zobaczymy arenę do walki byków na 5 tysięcy miejsc, Plaza del Toros. Jest też piękna andaluzyjska starówka, a główny plac, Plaza Duquesa de Parcent, jest zachwycający. Niestety, o podróży na południe Hiszpanii nic jeszcze na blogu nie poczytacie…

Ronda i jej Puemte Nuevo
Główny plac Rondy, Plaza Duquesa de Parcent

Sierpień dał nam parę wypadów rodzinnych (Warszawa, Smołdzino), a potem płynnie przeszedł w planowanie podróży do Francji. Wiele godzin spędziłam nad rozłożoną przez miesiąc na stole dużą mapą, by ustalić trasę naszej, wspólnej z Renatą i Witkiem, podróży pod hasłem Od La Rochelle do Saint-Malô.

Tyle o nas powiedziały mapy Google

Wyruszyliśmy 31 sierpnia samochodami, by spotkać się 1 września przed kolacją w La Rochelle. To była naprawdę piękna, długa podróż, choć początkowo bałam się odgniotków na czterech literach od godzin w aucie. Rozrzutnie pojechaliśmy dwoma samochodami, ale całe zwiedzanie odbywaliśmy jednym, chyba, że obejmowało przemieszczanie się z noclegiem. Układałam tak program naszego objazdu, by spędzać po kilka dni w jednym domu czy hotelu, a ruszać tylko na oglądanie atrakcji.

Dwie z trzech wież w La Rochelle

Najpierw było zachwycające, znane z Trzech muszkieterów miasto La Rochelle nad oceanem, na zachodzie Francji (to jeszcze nie Bretania, to kiedyś Poitou-Charentes, a obecnie departament Charente-Maritime). Miasto trzech wież, czy białe miasto zrobiło na nas spore wrażenie, a dołożyliśmy na pogłębienie go wyspę Ré, leżącą kilkanaście kilometrów od La Rochelle, połączoną mostem. Île-de-Ré, marzenie, które za mną chodziło, stało się prezentem urodzinowym – odwiedziliśmy ją 3 września!

Później już ruszyliśmy do prawdziwej Bretanii, ponad 200 km na północ, zaczynając od przeuroczej miejscowości Rochefort-en-Terre – słodycz, urok, kwiaty i stare kamienie! Po drodze jeszcze było Concarneau, a celem i kolejnym miejscem pobytu – Vannes.

Pointe du Raz, jeden z najbardziej wysuniętych na ocean przylądków
Słynny dom między skałami, Le Gouffre de Plougrescant

W następnych dniach wyprawy były jeszcze: kamienne szeregi z Carnac, wakacyjny kurort Quiberon. Półwysep Crozon (Parc National),miasteczko Le Conquet i Pointe Saint-Mathieu, Brest, plaża Baie des Trépassés, Wybrzeże Różowego Granitu, Phare de Ploumanac’h, klify Gwin Zegal, miasto Perros-Guirec, dom w skałach w Le Gouffre de Plougrescant, nadmorskie miasteczka Roscoff, Tréguier, Paimpol, Dinan, Saint-Malô, ostrygi w Cancale, spacer wokół Mont-Saint-Michel i wreszcie stolica Bretanii, Rennes (już bez Renka, czyli Renaty).

Kamienne megalityczne szeregi w Carnac
Rochefort-en-Terre, wielokrotnie nagradzane w rozmaitych francuskich rankingach najpiękniejszych miasteczek

Opowieść o naszej bretońskiej trasie na pewno pojawi się na blogu i to w odcinkach, a teraz, w podsumowaniu roku, chcę ją tylko zasygnalizować. Spaliśmy na prawdziwej bretońskiej wsi, ale i w hotelach. Zrobiliśmy ponad 5300 km i zobaczyliśmy taką ilość pięknych miast, miasteczek, krajobrazów, klifów, zatoczek i cudów natury, że sama się zastanawiam, jak sobie poradzę z tą opowieścią. Frankofil we mnie był obficie usatysfakcjonowany! Całe nasze tournée zakończyło się w Luksemburgu, gdzie nad Mozelą podziwialiśmy winnice przy obiadku z córką, by wreszcie 17 września powrócić do domu.

W Tréguier

Październik przyniósł odpoczynek, powrót do pracy, ale i chorobę. Pokonałam!

Listopad zaczął się orkanem Ciaran – wiało i padało, a my właśnie wtedy jechaliśmy do Gdańska. W rezultacie w weekend było całkiem przyjemne, odwiedziliśmy klify w Gdyni Orłowie, Sopot i oczywiście piękne gdańskie Stare Miasto z Neptunem, Długim Targiem i spacerami nad Motławą. Zażyliśmy trochę basenowania i SPA na Wyspie Spichrzów. Trochę odskoczni od listopadowego zła pogodowego. Listopad przyniósł też urodzinowe (okrągłe!) party mojego męża i trzeba było o nie zadbać. Udało się!

Nad Motławą

W grudniu, wprawiając się w nastrój świąteczny, “kolędowaliśmy” po bożonarodzeniowych jarmarkach. Odwiedziliśmy Toruń i Kraków, po świętach Łódź. Światełka, choinki i kolorowe instalacje, także grzaniec, pierogi i pierniki ocieplają przedświąteczne nastroje, nawet jeśli kropi deszczyk.

Stare Miasto w Toruniu w jarmarkowej odsłonie
…i Kraków

Lubię statystyki!

Według statystyk proponowanych mi przez Google, łączny dystans przebyty przeze mnie w 2023 roku to

1 okrążenie dookoła świata

czyli 44 684 km

  • 20 989 km samolotem (najwięcej w styczniu i w lipcu)
  • 21 418 km samochodem (najwięcej we wrześniu)
  • 428 km pieszo (najwięcej w lipcu i we wrześniu)
  • 1214 km transportem publicznym

Google nie wyłapał jeszcze jednego – podróży statkiem! Bardzo szacunkowo licząc, trasa z Kiel do Geiranger i z powrotem to jeszcze około 3000 km podróży morskiej.

Bye, bye, roku 2023! Było dobrze, było pięknie, ale … czas na nowe rozdziały!

Powroty są ważne. Miło jest czasem wracać… Smołdzino, Czołpino, morze, Czarny Las…

    Komentarzy - 4

  1. Nie wiedzialam, ze slonie sie kapie:)
    Fotka z Rochefort-en-Terre przecudowna!
    Super, ze i Brusy sie zalapaly na bloga 😉
    I Motlawa wielce fotogeniczna. Podobnie jak Krakow…
    A Zdjecie ze Smoldzina – piekne!

  2. Witaj Grażyno! Gratuluję wspaniałych podróży ciekawości świata i oczywiście kondycji. Brawo tak trzymać jest coś pomysł na spędzenie wolnego czasu. Pozdrawiam serdecznie Ela

  3. Dzięki, dzięki! Z kondycją jest różnie, ale prawda jest taka – lepiej nie będzie.Nie będziemy już ani młodsi ani bardziej sprawni, trzeba więc korzystać tu i teraz! Czego życzę również.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *