Podróżowanie uczy skromności. Widzisz, jak niewiele miejsca zajmujesz w świecie. I jak wiele ciągle masz do zobaczenia.
Po raz czwarty siadam do pisania na blogu podsumowania roku, czyli wkrótce stukną Grażynie Bez Obciachu 4 lata! A Grażynie – dużo, dużo więcej…!
Dochodzę do wniosku, że z upływem lat chcę podróżować coraz to bardziej zachłannie. Chcę moim skrzydłom oszczędzić zwyrodnienia stawów od bezruchu. Chcę ścigać się z czasem. Chcę zobaczyć jeszcze to, i tam jechać, i to jest warte odwiedzenia… Tak jakbym obawiała się, że coraz mniej mam czasu i możliwości. No, cóż, to jest niestety, prawda! Nie czarujmy peselu i nie próbujmy się oszukiwać! Tylko jakby odwagi mam trochę mniej, niektóre rzeczy i miejsca wywołują obawę, trochę lęków. Dwudziestoletnim kamikadze już dawno nie jestem, przyszedł czas na większą ostrożność, wyważenie, umiłowanie wygody i przyjemności, korzystanie z tego, co oferują inni. Tylko ta miłość do podróży pozostała nierozważna i niezmienna!
Gdzie nas pognałeś, roku 2023?
- Do Tajlandii
- Do Luksemburga, jak co roku
- Na Sardynię
- Na rejs cruiserem z Niemiec na fiordy norweskie, z wizytą w Kopenhadze (3 kraje!)
- Do Splitu w Chorwacji
- Do hiszpańskiej Estepony, między Malagą a Gibraltarem
- Do Francji, a konkretnie do La Rochelle i dokładnie objechanej Bretanii
Tym samym udało się odbyć 7 większych zagranicznych podróży, w których było mi dane oglądać 9 krajów (nie liczę tych pokonanych tranzytem).
A przy tym jeszcze tyle miejsc w Polsce… Bydgoszcz, Brusy, Warszawę, Trójmiasto, Kraków, Toruń i jak co roku, Smołdzino i Słowiński Park Narodowy…
Styczeń czyli rzut oka na Tajlandię. Piszę “rzut oka”, bo za mało było tej przygody, a na pewno nie tyle, ile bym chciała. Objechaliśmy (z Anką i grupą) spory kawał Tajlandii i nie można narzekać na ilość obejrzanych miejsc – problemem był raczej czas. Poznałyśmy za to grupę naprawdę fajnych ludzi. Przyleciałyśmy dreamlinerem do Krabi, a konkretnie do miasta Ao Nang. Cudownie było zanurzyć się w styczniu w ciepełku powietrza i wody! Przelot do Bangkoku dnia następnego (mój 150. lot!) przybliżył nas do atrakcji królewskich i historycznych.
Najpierw była dawna stolica Ayutthaya, a potem Bangkok; z jednej strony tłoczny, szalony i ruchliwy (ulica Khao San Road, kolacja na 78. piętrze w BaIyoke Tower, rewia transwestytów Calypso), z drugiej – zabytkowy i królewski, czerwony i złoty (świątynia Szmaragdowego Buddy, pałac królewski, leżący 46-metrowy Budda, wycieczka łodzią po kanałach, dzielnica chińska; świątynia Złotego Buddy).
Fajnie było stanąć okrakiem na torach na moście na rzece Kwai, nakarmić i pooglądać kąpiące się słonie w sierocińcu słoniowym koło Konchanaburi, spłukać się pod wodospadami w Parku Narodowym Erawan, czy wykąpać się w Zatoce Tajlandzkiej w Sam Roi Yod.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie pływający targ Dammoen Saduak – przejażdżka łodziami wśród innych pływających łodzi sprzedawców (lub też stacjonarnych straganów przy samym kanale), na których mieszają, gotują i handlują. Był jeszcze niezwykły krajobrazowo Park Narodowy Khao Sok, z dziewiczym lasem tropikalnym i jeziorem Cheow Lan (jezioro nie powstało naturalnie, jest skutkiem budowy w 1982 roku tamy, która przyczyniła się do zalania tutejszych lasów). Odbyliśmy przejażdżkę łodziami motorowymi po akwenie ( w deszczu!). Mnie zachwyciły, podobne nieco do Zatoki Ha Long w Wietnamie skały i ostańce, wyłaniające się z wody. Bajka!
Największym jednak zachwytem w Tajlandii było jedzenie i night markety. Im poświęciłam jedyny artykuł, jaki powstał o tajlandzkiej wyprawie Night markety w Tajlandii – jedz i oblizuj się! To naprawdę ciekawe i niezapomniane doświadczenie! Dlaczego reszta nie doczekała się wpisu na blogu? Hmmm… bloger to też trochę artysta – ma prawo mieć wenę lub nie… A może jeszcze przyjdzie?
Luty nas zawiódł do Luksemburga, na spotkanie z Weroniką. Jak zawsze miłe, rodzinne, smakowite i piękne. Nawet mimo lutowej aury.
Marzec był spokojny, włóczykije w nas trochę przysnęły. Jednak tylko trochę, bo zrobiłam wypad do Brus, mojej rodzinnej miejscowości na Kaszubach. Mimo marca, przysypało mnie tam niemal śniegiem! W końcówce jeszcze odświeżyliśmy sobie Bydgoszcz. Wyładniała!
Kwiecień pokazał nam wszelkie kwiecie świata na wyspie Sardynii. Gdy już przebrzmiała Wielkanoc, polecieliśmy na Sardynię, by kilka dni odsapnąć. Sama zorganizowałam trasę objazdu i miejsca do zobaczenia. Noclegi rozdzieliliśmy między Cagliari a Sassari, wynajęliśmy auto. Sardynia to duża wyspa, nie da się wszystkiego obejrzeć naraz, zdecydowaliśmy więc zwiedzić część południową i wspiąć się zachodnią stroną na północ, aż do Castelsardo.
Opisałam wszystko dość konkretnie w artykule Powitanie z Sardynią. Już dziś wiem, że było to faktycznie powitanie, bo Sardynia znalazła się także w naszych planach na 2024 rok – jedziemy tam całorodzinnie. A w kwietniu 2023 udało się obejrzeć Norę, Porto Pino, wyspę Sant’ Antiocco z Calasettą, Oristano, S’Archittu, Bosa, Sassari, Stintino i wreszcie Castelsardo. Moje spostrzeżenie – Sardynia jest nieco mniej “włoska” niż Włochy.
Maj to dopiero narozrabiał w naszym podróżniczym roku! Po zimnej jak licho majówce, spędzonej w naszym ukochanym Smołdzinie (czyli jak zwykle – trochę w Klukach, trochę w Ustce, a najwięcej na spacerach nad morzem), przyszła pora na rejs.
19 maja wyruszyliśmy z Poznania do Kilonii. Mieliśmy przed sobą nasze pierwsze doświadczenie ze zwiedzaniem z wody i zażywaniem przyjemności na wielkim wycieczkowcu. Costa Firenze przyjęło nas na swój pokład i odkrywało powoli uroki spacerów po pokładach, kąpieli, kolacyjek, barów. Warto o tym poczytać w artykule Rejs wycieczkowcem – co nas kręci prócz zwiedzania?
Pierwszym etapem i pierwszym zejściem na ląd była dla nas Kopenhaga. Miasto leży na wyspie Zelandii. Odwiedziłam stolicę Danii po raz pierwszy. Spotkanie miało szczęście do pogody – trafił nam się ciepły, słoneczny dzień. W rankingach najbardziej przyjaznych i szczęśliwych metropolii na świecie Kopenhaga od lat znajduje się w czołówce! Opisywałam już na blogu uroki Norwegii, ale ta śliczna Kopenhaga pozostała w cieniu. A cóż widzieliśmy w Kopenhadze?
- Małą Syrenkę, główny symbol tego miasta, spoglądającą ze swego cokołu w stronę portu, postać z baśni słynnego Duńczyka, Jana Christiana Andersena
- Cytadelę Kastellet w pięknym parku, z Fontanną Gefion nieopodal, nawiązującą do mitologii nordyckiej
- Pałac królewski Amalienborg, siedzibę duńskiej rodziny królewskiej, przed którym o 12;00 przedefilowała zmiana warty
- Nyhavn, czyli Nowy Port, prawdziwą wizytówkę Kopenhagi. Malownicze, kolorowe domki ustawione wzdłuż portowego kanału, na którym kołyszą się łodzie, tworzą urokliwą pocztówkę stolicy. Historia Nyhavn sięga XVII wieku
- Podczas rejsu po kopenhaskich kanałach pooglądaliśmy z innej perspektywy największe atrakcje Kopenhagi, między innymi Operę Kopenhaską, Pałac Amalienborg, Pałac Christiansborg, imponującą Bibliotekę (Black Diamond) i oczywiście Małą Syrenkę. Do tego całe szeregi kolorowych domków i wyluzowanych, relaksujących się przy sobocie na łodziach, barkach i w przybrzeżnych barach Duńczyków
W kolejne dni rejsu były fascynujące, majestatyczne fiordy Geiranger i Lysefjord, poza tym trekking na lodowiec Briksdal oraz norweskie miasta Bergen i Stavanger. Wszystko to opisałam dość szczegółowo w poście Geiranger, Bergen i Stavanger czyli Norwegia z wody
Czerwiec, jeden z piękniejszych miesięcy roku, minął nam na celebrowaniu uroczystości i spotkań rodzinnych, ogródkowaniu, spędzeniu tygodnia w Smołdzinie i okolicach oraz docenianiu najbliższej okolicy poprzez wypady nad Jezioro Górskie w Grabinie. To niewielkie jezioro leżące kilka kilometrów od Płocka, połączone przesmykiem z Jeziorem Ciechomickim, daje szansę na kajaki, kąpiele i obserwowanie przyrody. Dzięki – Zuzanno i Leszku!
Lipiec, zainicjowany dalszym ciągiem rodzinnych jubileuszy, zaowocował aż dwoma wyjazdami na zwiedzanie świata.
Split został wymyślony zamiast planowanej od dawna z Zosią podróży do Izraela. Nie pojechaliśmy tam, bo odwołano wycieczkę, a w świetle tego, co się w kolejnych miesiącach w Izraelu dzieje, pewnie długo jeszcze tam nie pojedziemy. Split zauroczył nas za to niesamowitą starówką, która cała stanowi pamiątkę po pałacu Dioklecjana. Wspominam wyślizgane kamienne deptaki i bulwary, stare mury i wciśnięte pomiędzy nie restauracyjki. Wspominam ciepełko i nadmorski bulwar Riva. Wspominam mule i białe dalmackie wino. Też możecie wykonać taki mentalny powrót, czytając Split, perełka Dalmacji
W lipcu to jeszcze nie koniec wędrówek – w końcówce odbyła się nasza rodzinna (7 osób, w tym 2 dzieci!) podróż do Hiszpanii. Nasz cel, Estepona, leży w Andaluzji, pomiędzy Malagą a Gibraltarem. Przylecieliśmy do Malagi, by odpoczywać tam głównie nad morzem i basenem, bo taka aktywność była w tym upale najlepsza (no, może najmniej to dotyczy Weroniki i Tomka…)
Zrobiliśmy parę wycieczek autem, na przykład do samej Estepony, do Rondy, czy Caminito del Rey, młodzi także do Gibraltaru i Marbelli. Caminito del Rey to niezwykle widowiskowa ścieżka w górach, na południu Hiszpanii. Jej nazwa oznacza ścieżkę królów. Ma długość 7,7 kilometrów i twierdzi się, że na jej przejście potrzeba około 2 godzin. Początek szlaku znajduje się w miasteczku Ardales, a koniec w Álora, przy zaporze El Chorro. Trasa prowadzi podwieszonymi kładkami między dwoma kanionami i dużą doliną, częściowo szlakiem, a częściowo na pomostach. Do Caminito trzeba wykupić bilety z wyprzedzeniem, najlepiej przez stronę internetową, bo grupy ruszają z przewodnikiem, w kaskach, o określonej godzinie. Przejście nie jest kondycyjnie trudne (mówię to ja – jakby seniorka), problemem może być jedynie lęk wysokości. Ale – warto!
Inną wycieczką było miasteczko Ronda, znane ze swego niezwykłego położenia i trzech mostów nad wąwozem. Położona 780 m n.p.m., wznosi się wysoko na wzgórzach ze spektakularnym wręcz widokiem na ginącą gdzieś w dole, między pionowymi skałami, rzeczkę. Wąwóz El Tajo jest sercem Rondy, przecina jej centrum i dzieli miasto na dwie części. Głęboki na 100 metrów i długi na ok. 400 metrów wąwóz to wizytówka Andaluzji i największa atrakcja turystyczna tego miasta. W Rondzie zobaczymy arenę do walki byków na 5 tysięcy miejsc, Plaza del Toros. Jest też piękna andaluzyjska starówka, a główny plac, Plaza Duquesa de Parcent, jest zachwycający. Niestety, o podróży na południe Hiszpanii nic jeszcze na blogu nie poczytacie…
Sierpień dał nam parę wypadów rodzinnych (Warszawa, Smołdzino), a potem płynnie przeszedł w planowanie podróży do Francji. Wiele godzin spędziłam nad rozłożoną przez miesiąc na stole dużą mapą, by ustalić trasę naszej, wspólnej z Renatą i Witkiem, podróży pod hasłem Od La Rochelle do Saint-Malô.
Wyruszyliśmy 31 sierpnia samochodami, by spotkać się 1 września przed kolacją w La Rochelle. To była naprawdę piękna, długa podróż, choć początkowo bałam się odgniotków na czterech literach od godzin w aucie. Rozrzutnie pojechaliśmy dwoma samochodami, ale całe zwiedzanie odbywaliśmy jednym, chyba, że obejmowało przemieszczanie się z noclegiem. Układałam tak program naszego objazdu, by spędzać po kilka dni w jednym domu czy hotelu, a ruszać tylko na oglądanie atrakcji.
Najpierw było zachwycające, znane z Trzech muszkieterów miasto La Rochelle nad oceanem, na zachodzie Francji (to jeszcze nie Bretania, to kiedyś Poitou-Charentes, a obecnie departament Charente-Maritime). Miasto trzech wież, czy białe miasto zrobiło na nas spore wrażenie, a dołożyliśmy na pogłębienie go wyspę Ré, leżącą kilkanaście kilometrów od La Rochelle, połączoną mostem. Île-de-Ré, marzenie, które za mną chodziło, stało się prezentem urodzinowym – odwiedziliśmy ją 3 września!
Później już ruszyliśmy do prawdziwej Bretanii, ponad 200 km na północ, zaczynając od przeuroczej miejscowości Rochefort-en-Terre – słodycz, urok, kwiaty i stare kamienie! Po drodze jeszcze było Concarneau, a celem i kolejnym miejscem pobytu – Vannes.
W następnych dniach wyprawy były jeszcze: kamienne szeregi z Carnac, wakacyjny kurort Quiberon. Półwysep Crozon (Parc National),miasteczko Le Conquet i Pointe Saint-Mathieu, Brest, plaża Baie des Trépassés, Wybrzeże Różowego Granitu, Phare de Ploumanac’h, klify Gwin Zegal, miasto Perros-Guirec, dom w skałach w Le Gouffre de Plougrescant, nadmorskie miasteczka Roscoff, Tréguier, Paimpol, Dinan, Saint-Malô, ostrygi w Cancale, spacer wokół Mont-Saint-Michel i wreszcie stolica Bretanii, Rennes (już bez Renka, czyli Renaty).
Opowieść o naszej bretońskiej trasie na pewno pojawi się na blogu i to w odcinkach, a teraz, w podsumowaniu roku, chcę ją tylko zasygnalizować. Spaliśmy na prawdziwej bretońskiej wsi, ale i w hotelach. Zrobiliśmy ponad 5300 km i zobaczyliśmy taką ilość pięknych miast, miasteczek, krajobrazów, klifów, zatoczek i cudów natury, że sama się zastanawiam, jak sobie poradzę z tą opowieścią. Frankofil we mnie był obficie usatysfakcjonowany! Całe nasze tournée zakończyło się w Luksemburgu, gdzie nad Mozelą podziwialiśmy winnice przy obiadku z córką, by wreszcie 17 września powrócić do domu.
Październik przyniósł odpoczynek, powrót do pracy, ale i chorobę. Pokonałam!
Listopad zaczął się orkanem Ciaran – wiało i padało, a my właśnie wtedy jechaliśmy do Gdańska. W rezultacie w weekend było całkiem przyjemne, odwiedziliśmy klify w Gdyni Orłowie, Sopot i oczywiście piękne gdańskie Stare Miasto z Neptunem, Długim Targiem i spacerami nad Motławą. Zażyliśmy trochę basenowania i SPA na Wyspie Spichrzów. Trochę odskoczni od listopadowego zła pogodowego. Listopad przyniósł też urodzinowe (okrągłe!) party mojego męża i trzeba było o nie zadbać. Udało się!
W grudniu, wprawiając się w nastrój świąteczny, “kolędowaliśmy” po bożonarodzeniowych jarmarkach. Odwiedziliśmy Toruń i Kraków, po świętach Łódź. Światełka, choinki i kolorowe instalacje, także grzaniec, pierogi i pierniki ocieplają przedświąteczne nastroje, nawet jeśli kropi deszczyk.
Lubię statystyki!
Według statystyk proponowanych mi przez Google, łączny dystans przebyty przeze mnie w 2023 roku to
1 okrążenie dookoła świata
czyli 44 684 km
- 20 989 km samolotem (najwięcej w styczniu i w lipcu)
- 21 418 km samochodem (najwięcej we wrześniu)
- 428 km pieszo (najwięcej w lipcu i we wrześniu)
- 1214 km transportem publicznym
Google nie wyłapał jeszcze jednego – podróży statkiem! Bardzo szacunkowo licząc, trasa z Kiel do Geiranger i z powrotem to jeszcze około 3000 km podróży morskiej.
Bye, bye, roku 2023! Było dobrze, było pięknie, ale … czas na nowe rozdziały!
Komentarzy - 4
Nie wiedzialam, ze slonie sie kapie:)
Fotka z Rochefort-en-Terre przecudowna!
Super, ze i Brusy sie zalapaly na bloga 😉
I Motlawa wielce fotogeniczna. Podobnie jak Krakow…
A Zdjecie ze Smoldzina – piekne!
Najlepszy dowód, że u nas też jest pięknie i fotogenicznie!
Witaj Grażyno! Gratuluję wspaniałych podróży ciekawości świata i oczywiście kondycji. Brawo tak trzymać jest coś pomysł na spędzenie wolnego czasu. Pozdrawiam serdecznie Ela
Dzięki, dzięki! Z kondycją jest różnie, ale prawda jest taka – lepiej nie będzie.Nie będziemy już ani młodsi ani bardziej sprawni, trzeba więc korzystać tu i teraz! Czego życzę również.