Podsumowanie roku na blogu robię już po raz drugi.
Rok temu byłam dumna z tego, że wreszcie go założyłam, że piszę. To się nie zmieniło. Nadal pisanie i “wypuszczanie” moich myśli i doświadczeń “w eter”, gdzieś w internetowy świat, sprawia mi frajdę.
Ten rok nie był jakoś znacząco inny, niż jego poprzednik. Drugi już rok ludzkość baruje się z koronawirusem. który naznacza i piętnuje wszystkie nasze działania. Pomyślcie, jak wiele rzeczy stało się trudniejszych, bardziej skomplikowanych czy wręcz niemożliwych lub niewykonalnych niż to było dawniej. Jednak 2021 rok już nas na to przygotował. Rok temu przeżywaliśmy szok i niedowierzanie, co dzieje się z naszym światem. Nastanie 2022 roku nie zakręciło nim znacząco. Podróże cierpią jednak nadal, choć ci, co szaleją za nimi naprawdę, już się odnaleźli. Już mamy otwarte (na ogół) granice, już latają (na ogół) samoloty, jeżdżą pociągi, działają hotele i restauracje. Świat się przebudził i kręci się dalej. Raz szybciej, raz wolniej. A że w maseczkach…
Tak naprawdę można już pojechać PRAWIE wszędzie (Europa czyli UE ujednoliciła zasady i przyjmuje turystów, Wielka Brytania z trudnościami czyli podwójnym testem i w najlepszym razie krótką kwarantanną, Stany się otworzyły 8 listopada, Tajlandia 1 listopada, Australia z bólami, ale jakoś tam wpuszcza podróżujących, Rosja i Chiny chyba najtrudniejsze i zamknięte dla nas…) Kwestia jest tylko jedna: jak wiele ‘upierdliwości” trzeba wypełnić i ile zainwestować, by móc wjechać turystycznie do wybranego miejsca na ziemi. Jeśli jesteśmy zaszczepieni, na ogół wszystko jest prostsze i mamy passe-partout (przepustkę wszędzie), nawet jeśli czasem musi jej jeszcze towarzyszyć świeży test. Zobaczymy, jak będzie dalej.
Nie o koronawirusie jednak ma być ten wpis, choć wszelkie planowane wyjazdy od informacji o nim trzeba zacząć. Raczej o tym, jak udało się cało, zdrowo i podróżniczo przeżyć miniony rok.
Styczeń był trudny, stacjonarny i w pierwszej połowie naprawdę zimowy (nawet do -20 stopni!). Nowy rok powitaliśmy nad morzem, na naszym ukochanym Wybrzeżu Słowińskim, żeby choć trochę “zmienić dekoracje”, bo hotele i restauracje były zamknięte (1 stycznia – Łeba!). Lockdown, zima i ogólna niemoc. Tliła się idea wyjazdu, ale jeszcze wątła. Było to raczej poszukiwanie możliwości. Nauczanie zdalne dopełniało obrazek zamknięcia. Rozjaśniał go Mikołaj czyli nasz malutki wnuczek. Trzeba było pokazać mu, co to jest śnieg. Nie zachwycił się i ja go nawet rozumiem.
Luty zaczął się radością z wreszcie powziętego planu – w końcu Tanzania i Zanzibar! Te marzenia snuły się nam dobre kilka lat. Chodziły za nami jak przysłowiowa wódka za tatą. Za Piotrem – krater Ngorongoro, za mną – plaże Zanzibaru. Za obojgiem – safari w parkach narodowych Tanzanii. Aż wreszcie przyszedł ten moment, gdy prawie nigdzie indziej nie dało się jechać, a do Tanzanii – tak! I to bez testu. Decyzja powzięta i 21 lutego, zaszczepiwszy się wcześniej przeciw żółtej febrze, ruszamy przez Doha do Tanzanii. Jedziemy z 6-osobową grupką z Kiribati i zaczyna się piękny czas ciepełka, zwiedzania i spełniania marzeń. Spędzamy chwilę na zapoznaniu z Zanzibarem, a potem wylot do Arushy, by zwiedzić ją i objechać parki Manyara, Tarangire, wreszcie Ngorongoro. Przeczytacie o tym w Przytul słonia czyli tanzańskie safari

Marzec zastaje nas nadal w Tanzanii. Najpierw kontynentalnej, potem na Zanzibarze. Zanzibar jest naprawdę urokliwym miejscem, a plaże i kąpiele w oceanie to raj. Na Zanzibarze życie toczy się zgodnie z dwoma hasłami, powtarzanymi niezwykle często: pole pole i hakuna matata. Symbolizują tamtejsze tempo życia i działania (a może w ogóle powinno to być tempo zalecane dla świata?) – “powoli, nie śpiesz się, wyluzuj” Stone Town, stolica tej wyspy o bardzo złożonej historii, obfituje w liczne bazary, meczety oraz ogromne, pełne przepychu domy w stylu arabskim. Niestety, najczęściej dość zniszczone. Tak się złożyło, że gromady celebrytów z Polski zjeżdżają zimą 2021 na tę wyspę, stąd tytuł mojego artykułu o tym pięknym kawałku świata Wszyscy jeżdżą na Zanzibar, choć celebrytami nie jesteśmy.


Kwiecień to tradycyjnie Wielkanoc i imieniny Grażyny (często złośliwie jednocześnie, w tym roku prawie). Udało się jednak po połowie kwietnia pojechać do Smołdzina i Ustki, by zainaugurować sezon. Chwilę później musiałam odwiedzić niewidziane od grudnia dziecko, stąd podróż do Luksemburga. Podejść było kilka (dawały się we znaki koronawirusowe czasy i zastój w lataniu) – najpierw próba z Luxairem z Krakowa (odwołany lot), potem wreszcie podróż z przesiadkami. W jedną stronę poleciałam z przesiadką we Wiedniu, z powrotem – we Frankfurcie i 8-godzinnym oczekiwaniem. Cóż, takie uroki tych czasów! Trzeba wydać tyle za testy, co za loty! Luksemburg jednak odwdzięczył się za to piękną pogodą, możliwością zjedzenia w knajpkach (tylko tarasy, ale u nas był jeszcze wtedy zakaz), a nade wszystko – miłym spotkaniem!

Maj to oczywiście majówka i, oczywiście, morze. Maj to były walki ze sfinalizowaniem naszych szczepień. Przede wszystkim jednak maj 2021 to była Teneryfa! Wspaniały wyjazd całą rodziną czyli 7 dni spędzonych w 7 osób w pięknym domu w El Sauzal, na północy Teneryfy. Było wulkanicznie (młode pokolenie zdobyło Pico del Teide, my Roques de Garcia), było plażowo i było bardzo widokowo. Więcej na ten temat w Teneryfa zwana wyspą szczęśliwą


Czerwiec zawiał nas weekendowo na Wybrzeże Słowińskie. Tym razem jednak, bardziej niż morze oczarował nas szlak rowerowy wzdłuż rzeki Łupawy. Nietrudny, a taki ładny! Opisałam to w Nad Łupawą Szlaków rowerowych i pieszych znajdziecie tam zresztą wiele, co jeden to atrakcyjniejszy, każdy znajdzie coś dla siebie. Czerwiec to także wyjazd do Gruzji, ale ponieważ zastartował bodajże ostatniego dnia tego miesiąca, przyporządkuję go do lipca.

Lipiec, lipiec, początek wakacji… Taka piosenka chodzi mi po głowie od czasów szkoły, zwykle śpiewana w ostatnim dniu roku szkolnego. Prawie 10 dni w Gruzji w niezwykle wesołym towarzystwie, spędzonych na objeździe tego ciekawego kraju, stanowi główną atrakcję mojego lipca. Czas przebyty na oglądaniu cerkwi i miast, przemierzaniu Kaukazu, delektowaniu się gruzińskim jedzeniem, ale i robieniem chinkali, czas z gruzińskimi suprami, winem i kurortem Batumi – niezwykły czas! Na dowód tego powstały aż 2 artykuły: Gamardżoba, Gruzjo! oraz Gruzja lubi biesiadować – gruzińskie smakołyki, kuchnia, wino i atrakcje. W lipcu jeszcze udało się odwiedzić z moimi bliskimi mały kawałek Warmii i Mazur, taką część zwaną Oberlandią. Zachwyciłam się Pasłękiem i Morągiem (po raz pierwszy), Olsztynem (po raz kolejny) i kozią farmą w Złotnej.

Sierpień przywitaliśmy na zwiedzaniu Podlasia. Wreszcie udało się zrealizować, czekającą cierpliwie na swoją kolejkę, wycieczkę do Białegostoku. Polska ściana wschodnia jest naprawdę niezwykła i warta zobaczenia. Wyrzucałam sobie, że tak późno o niej pomyślałam. Białystok, Kraina Otwartych Okiennic, Tykocin i parę innych miejsc potrafią podbić turystę, który już przecież wiele widział… Opowiedziałam to wam w Białystok (i Podlasie) da się lubić. I to jak!
Wrzesień zainaugurowały moje okrągle urodziny i …była impra! Nie osiemnastka, ale też było wesoło. No, a potem, dla mocniejszego zaakcentowania wejścia w poważny wiek, pojechaliśmy na jedną z najbardziej widokowych wysp Europy, czyli na Santorini. O tym nic jeszcze nie ma na blogu i już się wstydzę. Ale – będzie, przyrzekam! Kaldera Santorini to efekt wybuchu wulkanu, z tym że tutaj środek krateru wypełniło morze. Mieszkaliśmy w Perissa, by odwiedzać położone na klifie i najbardziej przyciągające turystów Oia i Firę, zwiedziliśmy odkrywkę archeologiczną Akrotiri, a także 3 sąsiednie wysepki: Thirassia, Kameni i Nea Kameni. Błękit, biel i zachwyt.



We wrześniu odwiedzaliśmy także bliską okolicę, według zasady Łódzkie da się lubić. Wyprawy nie były to duże, ale przypomnieliśmy sobie Łowicz, a także Łódź podczas Light Move Festival, Festiwalu Światła. Tę ostatnią imprezę bardzo polecam, odbywa się w Łodzi zawsze w ostatni weekend września.


Październik bywa słaby z podróżowaniem, choć właściwie nie wiem dlaczego. Łapiemy oddech po lecie? Odwiedziliśmy tylko stare miejsca – Smołdzino z rzutem oka na Gdańsk oraz Wrocław -obydwa z przyczyn domowo-rodzinnych, ale też było pięknie. Ja zaczęłam już powoli odczuwać reisefieber, nastrajając się na dużą podróż…

Listopad – to właśnie ten miesiąc tradycyjnie był niepodróżniczy, bury i do niczego. W tym roku stało się inaczej za sprawą pomysłu mojej córki, do którego zdecydowałam się dołączyć. 12 listopada wystartowałam z Warszawy do Amsterdamu, by tam spotkać się z Weroniką i dalej razem lecieć do Quito, stolicy Ekwadoru, miasta położonego na wysokości 2800 m n.p.m.


Oglądanie kontynentalnego Ekwadoru (Otavalo, Mindo, wulkan Cotopaxi, Baños) zajęło nam 8 dni, a 20 listopada wylądowałyśmy na ekwadorskich wyspach Galapagos. Leżą one jeszcze 1000 km na zachód od wybrzeży Ekwadoru, na Pacyfiku. Tam syciłyśmy się największą ostoją natury – omijałyśmy leniwe iguany morskie, podglądałyśmy lwy morskie (nawet na skwerku w mieście), pływałyśmy z kolorowymi rybami.


25 listopada wystartowałyśmy z Quito do Miami, by – dla odmiany – zakończyć naszą wyprawę (#wyprawana2oceany) w cywilizacji. Miami dla mnie stanowiło kolejne ciekawe w swej inności doświadczenie. Drapacze chmur, zatoka, ocean i mnóstwo sposobów na uprzyjemnienie sobie życia.
Był to jeden z bardziej wymagających i egzotycznych wyjazdów w moim życiu. Było pięknie! Na pewno powstaną o tym artykuły na blogu.

Grudzień 2021 był dla mnie odpoczynkiem po podróży i nie przyniósł żadnego dalszego wyjazdu. Były przygotowania do świąt, wigilie i …Ogrody Światła w Płocku. Też ładne, na skarpie nad Wisłą. Zamknięcie roku czyli osławiona noc sylwestrowa w tym roku bez fajerwerków, zwyczajnie, w domu z najbliższymi.

W 2021 roku udało mi się jeszcze:
- odbyć i zakończyć egzaminem kurs angielskiego
- przeprowadzić (za 2. podejściem) spotkanie w Bibliotece Miejskiej w Kutnie, w cyklu Kutno z pasją; mówiłam o Ameryce i rejonie Karaibów; transmitowany również jako live na facebooku biblioteki
- zostać zaproszoną do lokalnego radia na wywiad Gość Radia Q
- zaszczepić się 3 dawkami szczepionki przeciw covid
- napisać 14 artykułów na blogu; mogłoby być więcej…!
Uwielbiam statystyki Google, właśnie do mnie dotarły, muszę się więc podzielić!

Łączny dystans pokonany przez Ciebie w 2021 roku to 53 943 km
Pokonałam w 2021 roku 53 943 km!
- pieszo 329 km (najwięcej w listopadzie)
- samochodem 16 011 km (najwięcej w lipcu)
- samolotem 36 451 km (najwięcej w listopadzie)
- transportem publicznym 824 km
- rowerem 127 km
Postanowień noworocznych zwykle nie robię. Przekornie. Jednak plany podróży -TAK! Przynajmniej części z nich. Pozostałe to spontan albo splot okoliczności. A marzenia są zawsze!
Dziękuję, że ze mną jesteście!
Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób wspomagają mnie w podróżach!!! Najbardziej moim najbliższym.
Trzymajmy kciuki, by podróżowanie wróciło do normalności, by świat znów stał się mobilny. Tego Wam i sobie życzę.
Jestem także:
www.facebook.com/Grażynabezobciachu.pl
www.instagram.com/grazyna_bez_obciachu